Wiara w cuda (designu)
Jak Polska wypadła na targach designu w Mediolanie?
W stolicy Lombardii są dwie świątynie, w których wypada się pokłonić bożkowi konsumpcjonizmu. Pierwsza to odbywające się pod miastem targi Salone del Mobile. Gigantyczne, nie do ogarnięcia przez normalnego człowieka. Kilkaset tysięcy produktów rozłożonych na 350 tys. m kw. powierzchni wystawienniczej. Kwintesencja komercji i kapitalistycznego przesytu. Z zaostrzającą się z roku na rok bitwą Chiny – reszta świata. Toczoną bezwzględnie, choć ukrytą za niezliczonymi uśmiechami i ukłonami. Świątynia druga to trwający równolegle Design Week. W założeniu to miejsce ujawniania lepszego oblicza bożka posiadania. Refleksyjnego, kreatywnego, z ludzkimi odruchami, lekko (a czasami mocno) kontestującego konsumpcyjne szaleństwo, bywa że kontemplacyjnego lub konceptualnego.
Design Week to rodzaj intelektualnej alternatywy dla oferty 10 tys. wzorów krzeseł czy kolejnych 5 tys. modeli baterii łazienkowych. Duchową elitarność tego projektu podkreślają starannie wybrane miejsca prezentacji: rozrzucone po Mediolanie, pięknie zrewitalizowane tereny postindustrialne (Ventura Lambrate, Tortona) lub dźwigające ciężar setek lat tradycji kamienice w sercu miasta (Brera). A jego znakiem rozpoznawczym są nieśmiertelne i setki już razy przerabiane tematy: ekologia, wrażliwość na problemy społeczne, rękodzieło, prostota, recykling, naturalne materiały itd. Słowem: na targach można konsumpcyjnie grzeszyć, a w ramach tygodnia designu odkupić winy.
Choć ustalony niegdyś i powszechnie akceptowany porządek z roku na rok wydaje się ulegać koncepcyjnej erozji. Nie, bez złudzeń, w świątyni handlu nie pojawiły się refleksja i namysł. To raczej te miejsca, gdzie mieliśmy się duchowo oczyszczać, zostały skalane przez tych, którzy mają wypchane portfele i nie wahają się ich użyć.