Noc na komendzie
Noc Muzeów w polskim wydaniu to głównie lans. Znowu liczy się ilość, nie jakość
Zacznijmy od przypomnienia niezbędnych faktów. Pierwszą Noc Muzeów zorganizowano w Berlinie w 1997 roku, z oryginalnym zamysłem udostępnienia zbiorów w godzinach nocnych i za symboliczną opłatą. Pomysł chwycił. W Polsce po raz pierwszy zorganizowało ją muzeum Narodowe w Poznaniu w 2003 r. Dziś idea realizowana jest w około 120 miastach Europy i… ponad 130 w Polsce! Można by zatem z dumą ogłosić, że w nocnym (choć niestety mającym miejsce raz w roku) podziwianiu kolekcji jesteśmy absolutnymi rekordzistami świata. Do tej wielkiej beczki miodu wypada jednak wlać kilka łyżeczek dziegciu.
Otóż Noc Muzeów w krajowym wydaniu przypomina nieco naszą inną narodową ideę: Obrony Terytorialnej. I to w dwojako. Po pierwsze w przekonaniu, że entuzjazm i chęć szczera zrekompensują brak helikopterów, czołgów, systemów łączności i doświadczonych generałów. I po drugie, że nie liczy się jakość, ale ilość.
W Noc Muzeów Polacy się lansują
Obejrzyjmy to sobie na przykładach. Z jednej strony Berlin. Jest jak wzór metra z Sevres. Nie tylko zainicjował Noc Muzeów, ale organizuje ją w sposób perfekcyjny. Cóż składa się na nocny program? Możliwość zwiedzenia 77 muzeów w mieście. Koniec kropka. Wprawdzie niektóre z nich proponują dodatkowe atrakcje, ale tylko w ramach swego profilu; jakiś koncert, spotkanie, dyskusję.
A teraz Warszawa. Jak się chwalą organizatorzy, instytucji biorących udział w Nocy będzie 233, a wydarzeń ponad 300. Czyżbyśmy mieli prawie trzy razy więcej muzeów niż berlińczycy? Ależ skądże. Po prostu u nas Noc Muzeów to nie czas podziwiania zbiorów, kontemplowania wystaw i poznawania kolekcji, ale okazja na podlansowanie się. Owszem, na liście uczestników są muzea i galerie. Ale także jest mnóstwo miejsc, których obecność budzi co najmniej zdziwienie, a niekiedy osłupienie.