Kobiety jako główne bohaterki kina akcji to żadna nowość. Ikoną popkultury stała się grana przez Sigourney Weaver Ripley z serii filmów „Obcy”, podobnie choćby Sarah Connor z „Terminatora”, najpierw portretowana przez Lindę Hamilton, później w serialu przez Lenę Headey, a ostatnio znowu na wielkim ekranie przez Emilię Clarke (te dwie ostatnie w „Grze o tron” wcielają się odpowiednio w Cersei Lannister i Daenerys Targaryen, czyli najważniejsze osoby w Westeros).
Była jeszcze Nikita, Geena Davis w „Długim pocałunku na dobranoc”, czy wreszcie Leia z „Gwiezdnych wojen”. Tak więc choć ta gałąź kina pozostała zdominowana przez mężczyzn, piękniejsza z płci od czasu do czasu przypominała, że również potrafi „kopać tyłki”.
W ostatnich latach jednak owe „od czasu do czasu” zaczyna zmieniać się w „zdecydowanie coraz częściej”. Spójrzmy na fantastyczne/przygodowe blockbustery minionej dekady: „Igrzyska Śmierci”, „Resident Evil”, „Mad Max: Na drodze gniewu”, „Ghost in the Shell”, „Gwiezdne wojny: Przebudzenie Mocy”, „Łotr 1”, „Underworld”, „Na skraju jutra” – w każdym z tych obrazów to panie generalnie przewodziły, a mężczyźni co najwyżej im towarzyszyli. Kobiety „wygryzły” męskich herosów z pierwszych planów takich serii jak „Gwiezdne wojny” czy „Mad Max”!