„Igrzyska śmierci” to kolejna seria kreowana na wielkie odkrycie młodzieżowej literatury. Wydaje się, że Suzanne Collins ma realne szanse na odniesienie sukcesu, bo zawarła w książce wszystko, co stanowi o sile młodzieżowych bestsellerów – wartką akcję, płynny, prosty język, bohaterów, którzy stają przed problemami ponad swój wiek. Jednak trudno się spodziewać, aby był to sukces na miarę potteromanii, gdyż książka nie wprowadza do gatunku niczego nowego.
Katniss Everdeen zostaje wciągnięta w sam środek sporu w Panem – fikcyjnym kraju powstałym na gruzach Ameryki Północnej. Jego centrum administracyjne stanowi Kapitol, który rządzi trzynastoma podległymi mu dystryktami. Po krwawo stłumionym buncie dystryktów, dla upamiętnienia tych wydarzeń, Kapitol organizuje „Głodowe Igrzyska”, w których udział bierze po dwóch nastolatków losowanych z każdego dystryktu. Do domu wróci tylko jeden z nich – ten, który pozostanie ostatnią żywą osobą na arenie. Podczas kolejnej edycji turnieju Katniss będzie reprezentowała najbiedniejszy, dwunasty dystrykt.
Sama historia przedstawionego świata jest naprawdę mocno naciągana - czasami można odnieść wrażenie, że w jej zawiłości gubiła się sama autorka, broniąc się przed kompromitacją karkołomnymi rozwiązaniami – poruszając wątek dzieci z rodzin notabli wymyśliła skomplikowany i bezsensowny system, który sprawiał, że przedstawiciele biedoty mieli większą szansę na wylosowanie . Co nie zmienia faktu, że jest to dobrze napisana powieść, która bardzo wciąga.
Suzanne Collins utrzymuje dobre tempo akcji, nie dając odpowiedzi na wszystkie pytania i wątpliwości, jakie w głowie czytelnika mogą się pojawić – czy kolejny sprytny plan się powiedzie, czy publiczne miłosne wyznanie Peety wobec Katniss było prawdą, a może tylko medialną grą?