Bogdan Dziworski działa impulsywnie. Czarnego Karła, grupę artystów performerów z Bydgoszczy, spotkał pięć lat temu na warsztatach Spring Open w Krakowie i natychmiast zaproponował współpracę. – Gdy Bogdan zobaczył nasze filmy, a są one rodzajem zarejestrowanych fantazji – nie odstępował nas ani na krok – wspomina Marta Filipiak, malarka, założycielka Czarnego Karła.
Dziworski, legenda polskiego filmu dokumentalnego, zwany w środowisku Bodziem, ma gabinet w restauracji filmowców przy warszawskim kinie Kultura. Tu prowadzi zawodowe rozmowy, tu powstają scenariusze jego filmów. Również najnowszego – o Andym Warholu (1928–87), słynnym artyście pop-artu, który urodził się jako Andrew Warhola (rodzice zmienili nazwisko na Warhol już w Stanach Zjednoczonych).
Łemko znikąd, czyli z jaja
– Obaj z Warholem z pochodzenia jesteśmy Łemkami – tłumaczy Dziworski. – Obaj urodziliśmy się już nie na Łemkowszczyźnie – on w Pittsburghu, a ja w Łodzi – ale nasze rodziny mieszkały stosunkowo blisko siebie. Wioskę Miková, na Słowacji, gdzie żyli rodzice Warhola, i Słotwiny, po polskiej stronie, skąd pochodzi rodzina Kopyściańskich, czyli mojej matki, dzieli zaledwie 50 km. Moi krewni już tam nie mieszkają. Rodzice Warhola wyemigrowali za chlebem do Stanów Zjednoczonych na początku XX w., ale w wiosce wciąż żyją ich powinowaci. Prowadzą składnicę złomu. Wybieram się tam z kamerą. Przede wszystkim do muzeum Warhola w pobliskich Medzilaborcach, w którym zalęgły się szczury.
Warhol mówił: pochodzę znikąd. Skoro znikąd, uważa Dziworski, to równie dobrze mógł się wykluć z jajka Fabergé.