„Sztuka nie jest w stanie zatrzymać tendencji radykalnych. Sztuka może nam przypominać o wartościach ogólnoludzkich i przywracać empatię” – mówiła Kleczewska, dziękując za prestiżowy laur, pierwszy dla twórcy z Polski w historii festiwalu, którego pierwsza edycja odbyła się w 1934 r. Nagrodę zadedykowała „rodakom, którzy właśnie teraz na polskich ulicach bronią naszej demokracji, niezależności władzy sądowniczej i wolności gwarantowanych w polskiej konstytucji” przed PiS, partią, którą „kierują nacjonaliści, rasiści, homofobi i mizogini”. Był 25 lipca, dzień wcześniej przed Pałacem Prezydenckim odbyła się kolejna wielka demonstracja, m.in. z apelem do prezydenta, by zawetował także trzecią ustawę, oddającą ministrowi sprawiedliwości pełnię władzy nad sędziowskimi samorządami, czyli pośrednio nad sądownictwem.
Razem z Kleczewską Lwa – Złotego, za osiągnięcia życia – odbierała Katrin Brack, wspaniała niemiecka scenografka, współtwórczyni spektakli Luka Percevala, Dimitera Gottscheffa czy Armina Petrasa. Sąsiedni kraj, podobna temperatura teatru, który współtworzą obie artystki, a jednak Brack mogła zwyczajnie podziękować współpracownikom i dyrekcji Biennale, tak jak jeszcze do niedawna zrobiliby polscy twórcy. Dziś jednak większość występów rodzimych zespołów teatralnych za granicą kończy się albo odczytaniem informacji o niszczeniu wolności artystycznej w kraju (jak po jeżdżącej po świecie „Wycince” Lupy ze zdemolowanego Teatru Polskiego we Wrocławiu), albo wygłoszeniem apelu o wsparcie dla dobijanej polskiej demokracji.
Czasem emocje biorą górę. Po trzygodzinnym pokazie „Wściekłości”, który otwierał tegoroczną edycję teatralnego Biennale, aktorka Karolina Adamczyk czytała widzom opis politycznej i społecznej sytuacji w kraju łamiącym się głosem: gramy ten spektakl w szczególnie dramatycznym czasie dla naszego kraju.