Justyna Sobolewska: – W „Pocałunkach składanych na chlebie” opisała pani szczegółowo jedną z dzielnic Madrytu, Malasańę. Bohaterom trudno znaleźć pracę, ceny rosną, banki zabierają mieszkania, kryzys dotyka ich na różne sposoby, ale nie poddają się. Dlaczego wybrała pani właśnie tę dzielnicę?
Almudena Grandes: – Nie tylko dlatego, że ją znam, ale dlatego, że bardzo dobrze reprezentuje cały Madryt. W tych starych kamienicach żyją razem wszystkie klasy społeczne, wymieszane. Na ulicach widać na przemian dostojne bogate budynki i odrapane kamienice – dlatego ta dzielnica była dobrym przykładem do pokazania ostatniego kryzysu. On był o tyle inny od poprzednich, że dotknął grupy społeczne, które do tej pory czuły się bezpieczne.
A czy zakład fryzjerski, gdzie spotyka się cała dzielnica, jest prawdziwy?
Potrzebne było mi miejsce, w którym mieszkańcy się spotykają. I tak jest u mojej fryzjerki, gdzie przychodzą najrozmaitsze kobiety. Moja fryzjerka, jak się dowiedziała, że w powieści będzie taki zakład, powiedziała mi, jak mam nazwać swoją powieściową fryzjerkę. Ona też jest autorką najlepszej definicji obecnego kryzysu. Powiedziała, że przedtem kobiety przychodziły się czesać, a teraz przychodzą się tylko farbować.
Kiedy zaczął się kryzys?
Według ekonomistów w 2008 r., ale ludzie w rzeczywistości zaczęli go odczuwać w 2012 r. W 2008 r. zaczęło rosnąć bezrobocie i ludzie tracili pracę, już wcześniej się tak działo, ale w 2012 r. ludzie zdali sobie sprawę, jak poważny jest ten kryzys.
To jest też książka o solidarności międzyludzkiej. Czy tak jest rzeczywiście w Madrycie, czy to tylko marzenie?
Kryzys spowodował to, że wyszły na jaw zalety, o których zapomnieliśmy, że je mamy.