Historie spod znaku „Star Trek” rozgrywają się w okolicach XXIII–XXIV stulecia, kiedy to ludzkość, u boku przedstawicieli wielu kosmicznych ras, rusza w gwiazdy, by odkrywać i poznawać nowe światy. Na Ziemi panuje pokój, bieda nie istnieje, podobnie jak choroby, jesteśmy członkiem Zjednoczonej Federacji Planet, która gwarantuje edukację, pracę i wszystko, co niezbędne do życia. Odrzuciliśmy ideę pieniędzy, a jeżeli już się z nimi stykamy, to raczej poprzez kosmitów zwanych Ferengi, dla których zysk to sens życia. Podobnie obce jest nam zamiłowanie do wojny, zbrojnie reagujemy tylko w samoobronie, choćby przed agresywnymi Klingonami. A statki, które w imieniu Federacji przemierzają gwiezdną pustkę, to jednostki badawcze, nie wojskowe. Czyli utopia.
„Star Trek” inspirował innowacje (telefon komórkowy), pisało się w jego kontekście o NASA przez lata badającej ideę obecnego w serialu napędu warp, jak i o miłości, jaką darzył „Star Trek” Stephen Hawking (pojawił się w nim gościnnie), ale dziś ważniejsza od warstwy technologicznej wydaje się ta socjologiczna. To w serialu Gene’a Roddenberry’ego widzowie po raz pierwszy zobaczyli na małym ekranie międzyrasowy pocałunek. W tak zwanej „The Original Series” (pierwszym „Star Treku”, nadawanym w latach 1966–69 w czasie amerykańsko-radzieckiego wyścigu kosmicznego i zimnej wojny) mostek statku Enterprise przedstawiał się następująco: biały kapitan Kirk, czarnoskóra porucznik Uhura, „mieszaniec” Spock (pół człowiek, pół Wolkanin), Azjata Sulu oraz mówiący z silnym rosyjskim akcentem Chekov. Podejście to widać było i później: w „Stacji kosmicznej” dowodził czarnoskóry Sisko, a w „Voyagerze” biała kobieta Janeway.