Wystarczy popatrzeć na język. Można krew mieć na rękach, psuć, burzyć. Mamy coś we krwi lub coś w krew nam weszło. Krew uderza do głowy, zalewa, ale też coś ją ścina, w zależności od sytuacji zachowujemy zimną lub płynie gorąca. Bronimy do ostatniej kropli krwi, ale też zapewniamy, że krew nie woda. Gdyby tak sięgnąć do skarbnicy lingwistycznej świata, ten spis urósłby zapewne do setek przykładów. Podobnie zresztą z symboliką. Władysław Kopaliński przypomina tylko najważniejsze, historycznie utrwalone znaczenia przypisywane krwi, wymieniając ich blisko 40 i wiążąc krew z ofiarą, oczyszczeniem, wtajemniczeniem, męczeństwem, magią, braterstwem, złotem, rasą itd. Ale przy tej mnogości nadawanych sensów krew zawsze była i pozostała jednym z najbardziej niejednoznacznych, pełnych sprzeczności symboli.
W jednych religiach i tradycjach kojarzy się ze szczęściem, w innych – z nieszczęściem, bywa wyrazem fizyczności, ale i duchowości, życia i śmierci, oczyszczenia i splamienia, amuletem dobrobytu, ale i zwiastunem klęski. Jest oznaką szlachetności (krew niebieska arystokracji, czysta krew koni arabskich), ale też skalania, jak choćby krew menstruacyjna przez niemal wszystkie religie traktowana jako szczególnie nieczysta. W dramacie „Ion” Eurypidesa mowa jest w pewnym momencie o dwóch kroplach krwi Gorgony, z których jedna „od chorób chroni człowieka, podsyca mu życie”, podczas gdy druga „zabija”.
Rozwój nauki pozwolił na określenie grup krwi oraz jej wskaźników Rh, co otworzyło możliwości transfuzji i transplantologii. Ale ta sama wiedza szybko została zaanektowana na potrzeby ideologii i różnych paranaukowych, dziwacznych teorii. Japończycy Masahiko Naomi i jego syn Tashitaka Naomi wydali blisko 20 książek tylko o tym, jak grupy krwi determinują naszą osobowość i temperament.