Kazik Staszewski w rozmowie z Robertem Mazurkiem w radiu RMF FM stwierdził, że obecna władza nie przeszkadza mu bardziej niż poprzednia, cieszy się, że podniesiono mu jako artyście ulgę podatkową i nie uważa za konieczne, by w sporze o wymiar sprawiedliwości brać w obronę sądy, które „nie są za fajne”. Już wcześniej parokrotnie dawał dowody jeśli nie otwartej sympatii, to przynajmniej jakiejś akceptacji dla pisowskiej „dobrej zmiany”. Rok temu wyznał w polonijnym radiu w Chicago, że jeśli miałby wybierać między Kukizem a Kaczyńskim, to „bardziej podoba mu się Kaczyński”. Internauci od razu pospieszyli z zarzutami o koniunkturalizm – widocznie bilety na koncerty w USA słabo się sprzedają, więc trzeba dopieścić polonijną publikę, która, jak wiadomo, stanowi wierny, zamorski elektorat PiS.
Teraz też posypały się posty wytykające muzykowi, że „właśnie zjadł kiełbasę wyborczą”, albo przypominające słowa jego własnej piosenki: „Bo artysta syty nie ma nic do powiedzenia. Chce picia i jedzenia. Nie chce nic zmieniać”. Zaiste trudno przejść obojętnie nad prorządowymi wypowiedziami artysty, który swoją pozycję w branży muzycznej zbudował na radykalnej krytyce politycznego establishmentu. Był wszak bezkompromisowy nie tylko w atakowaniu SLD (vide: „Łysy jedzie do Moskwy”), Donalda Tuska, ale nie szczędził też ostrych uszczypliwości wobec prezesa PiS.
Polscy rockmani się nawrócili
Cóż, tak już jest w Polsce, że z wyrażaną publicznie postawą polityczną rockmanów mamy kłopot. Już na początku III RP spora część tego środowiska wspierała a to Korwina-Mikkego z jego paleoliberalizmem, mizoginizmem i ledwie skrywanym rasizmem, a to Jana Olszewskiego, a to znów AWS, udzielając się estradowo w stosownych kampaniach wyborczych. Było to o tyle osobliwe, że w kulturze anglosaskiej, skąd rock się wywodzi, reprezentanci tego stylu muzycznego albo pozostawali konsekwentnie obojętni politycznie, albo, jeśli już się angażowali, jak Joe Strummer z The Clash czy Bruce Springsteen, to raczej po stronie lewicy, najchętniej zresztą anarchistycznej.
U nas liczni rockmani, z początkami karier jeszcze w czasach PRL, już po zmianie systemu stali się nagle świeżo nawróconymi fundamentalistycznie zorientowanymi katolikami, albo, jak wspomniany wcześniej Paweł Kukiz, odbyli trudno zrozumiałą drogę od anarchizmu i antyklerykalizmu do sławienia dmowszczyzny i jakiejś niby-nowej idei endeckiej, która najgłośniej daje znać o sobie na Marszach Niepodległości wśród łopotu flag ONR. Kazik wydawał się wobec tych wolt zdystansowany, ale – jak widać i słychać – bardziej obawia się skojarzeń jego osoby z antypisowskim towarzystwem Tymona Tymańskiego czy Macieja Maleńczuka niż z piewcami idei Katolickiego Państwa Narodu Polskiego.