Artykuł w wersji audio
„Twój Vincent” jest pierwszym filmem wyreżyserowanym przez Dorotę Kobielę, a stał się także pierwszą polską pełnometrażową animacją nominowaną do Oscara. Jednak biletu lotniczego do Los Angeles na ceremonię wręczenia nagród (która odbędzie się na początku marca) Kobiela jeszcze nie ma. Tłumaczyła w rozmowie telefonicznej z POLITYKĄ, przeprowadzanej w trakcie przesiadki na lotnisku we Frankfurcie, że w ciągu miesiąca czeka ją jeszcze lot do Tajlandii, powrotny do Warszawy, potem na rozdanie nagród BAFTA w Londynie i dopiero stamtąd lot do Los Angeles. Na Oscary poleci ze współreżyserem animacji o okolicznościach śmierci Vincenta van Gogha – Hugh Welchmanem. Dla Welchmana, który jest też mężem Kobieli, to będzie druga nominacja. Ma już jedną złotą statuetkę, odebrał ją 10 lat temu za – realizowanego również w Polsce – krótkometrażowego „Piotrusia i Wilka” (2006 r.).
Na rozdaniu nagród amerykańskiej Akademii Filmowej, tak jak na BAFTA czy wcześniej na Złotych Globach, Welchman i Kobiela spotkają się z grupą twórców animacji nominowanych w tym roku wielokrotnie do ważnych nagród filmowych. Często widywali się na tych galach, więc reżyserzy tych najbardziej docenianych animacji zdążyli się już trochę poznać. Kobiela docenia wartość artystyczną i scenograficzną „Coco”, produkcji Studia Pixar, które ubiega się w tej samej kategorii już o 18. statuetkę. Ważna jest dla niej również tegoroczna nominacja do Oscara dla irlandzkiego filmu animowanego, bo „The Breadwinner” również reżyserowała kobieta, Nora Twomey.
– Dwie reżyserki nominowane do Oscara w kategorii animacji to jest niesamowite i bardzo rzadkie. Kobiet w animacji wciąż jest bardzo mało, a tu nagle za najlepszy film nominowane są dwie – mówi Kobiela, która obserwuje też uważnie zmiany społeczne zachodzące w amerykańskim przemyśle filmowym. – Cieszę się też, że bierzemy udział w takich historycznych Oscarach, bo one na pewno będą inne niż do tej pory. Ja też będę na nich częścią rodzącej się siły kobiet w Hollywood – dodaje. W jaki sposób pierwsza Polka nominowana w tej dziedzinie do Oscara trafiła do animacji? Ważne jest dla niej to, że na dotychczasowej drodze artystycznej zachowała pełną niezależność.
Trzy miesiące
Ludzi ze środowiska filmowego ani artystów malarzy nie było w jej najbliższej rodzinie. Choć to właśnie opiekująca się nią – pod nieobecność pracującej w Austrii matki lekarki – babcia pokazała jej, że pędzle do malowania dużo lepiej niż terpentyną czyści się płynem do mycia naczyń. Kobiela zadedykowała „Twojego Vincenta” właśnie jej. „Najbardziej jestem jej wdzięczna za to, że nigdy do niczego mnie nie zmuszała i zawsze we mnie wierzyła” – mówiła w wywiadzie dla „Harper’s Bazaar”.
Kobiela mieszkała sama od 15. roku życia, przeprowadziła się wtedy z Bytomia do Warszawy, by uczyć się w liceum plastycznym. Została potem absolwentką Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie i czterokrotną laureatką stypendium Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego za osiągnięcia w rysunku i w malarstwie. Choć po 10 latach edukacji artystycznej nie miała pewności, czy to dobry pomysł wracać na uczelnię, zaczęła uczęszczać również na zajęcia do prywatnej Warszawskiej Szkoły Filmowej i mówi, że dużo na tym skorzystała.
Kobiela pracowała też przy filmach animowanych, projektach kolegów z łódzkiej Filmówki, Wojtka Wawszczyka i Kamila Polaka, a także przy projektach komercyjnych z efektami specjalnymi. Asystowała przy wielu krótkometrażowych produkcjach i, jak mówi, dzięki temu, że różnych rzeczy w pracy próbowała, wielu z nich się nauczyła. Realizowała własne krótkometrażowe animacje, a jej „Mały listonosz” (2011 r.) został nagrodzony na festiwalach techniki 3D w Los Angeles, Liège i Barcelonie. Film, który jest jedyną malarską animacją filmową wykonaną w technice 3D, był w jakimś stopniu zapowiedzią jej następnego projektu, czyli „Twojego Vincenta”.
Twórczość Van Gogha i zapisane w listach do brata Theo przemyślenia zawsze Kobielę fascynowały. Był to dla niej projekt ważny również ze względów osobistych. Pozwalał połączyć techniki malarskie, których jej po studiach brakowało, z wiedzą zdobytą w czasie pracy na planach filmowych. Zakładała, że będzie to kolejny projekt krótkometrażowy, realizowany przez dwie, góra trzy osoby – wiedziała już w pewnym momencie, że dostanie na ten krótki metraż dotację z PISF. Musiała tylko poczekać na wpłynięcie środków trzy miesiące, dlatego zatrudniła się w tym czasie przy produkcji w studiu BreakThru Films. Ale ta decyzja miała wpływ na rozwój pracy nad „Twoim Vincentem” i na jej życie osobiste. W BreakThru (mającym siedziby w Londynie i Gdańsku) poznała swojego męża Hugh Welchmana i to on wymyślił niedługo później, żeby „Twój Vincent” stał się filmem pełnometrażowym.
Tropem złotego ślimaka
„Hugh pojechał do Londynu i wybrał się na wystawę listów van Gogha. Kiedy zobaczył, że ludzie stoją po cztery godziny w kolejce, żeby je zobaczyć, był w szoku, że temat jest tak nośny” – opowiadała w „Harper’s Bazaar”. Kobiela nie była początkowo do tego pomysłu przekonana, bo film miał być realizowany w czasochłonnej technice rotoskopii, czyli malowania obrazów klatka po klatce pod zawieszoną nad artystą malarzem kamerą. Realizacja pełnego metrażu w tej technice zajęłaby jej samej, nawet z pomocą kilku osób, zdecydowanie zbyt dużo czasu.
Jednak Welchman i Kobiela oparli swój film na tej tradycyjnej technice animacji, by o specyfice pracy, która oznacza, że jedną klatkę maluje się średnio trzy godziny, opowiadać potem sporo na spotkaniach z publicznością. Inspirowali się „Bajką bajek” (1979 r.) Jurija Norsztejna, który swój kolejny film „Szynel”, oparty na opowiadaniu Nikołaja Gogola, realizuje od 1981 r. do teraz. Tempo pracy wynikające z perfekcjonizmu reżysera sprawiło, że przezwano go „złotym ślimakiem”. Reżyserów „Twojego Vincenta”, pierwszego pełnego metrażu realizowanego z pomocą rotoskopu, miał zainspirować również bardzo pięknie namalowany krótki metraż sprzed prawie 20 lat – „Stary człowiek i morze” (1999 r.), za który Aleksandr Pietrow dostał Oscara pod koniec lat 90.
Aby „Twój Vincent” mógł zostać skończony w siedem, a nie – jak wynikało ze wstępnych obliczeń samej Kobieli – w 80 lat, reżyserzy musieli zatrudnić dużo więcej ludzi. Przyjęli więc do projektu malarzy z całego świata, łącznie 120 osób. Założyli, że łatwiej będzie nauczyć podstaw animacji malarzy umiejętnie kopiujących styl Van Gogha, niż uczyć animatorów jego malarstwa. Twórczość Van Gogha miała zostać ożywiona na ekranie kinowym, bo, jak twierdzi Kobiela, jego obrazy współgrają, opowiadając razem historie. Mówią również dużo na temat jego otoczenia i sytuacji życiowej. Kobiela zdalnie lub w studiach w Gdańsku, Wrocławiu i w Atenach koordynowała prace animatorów kopistów. Czasem obejście wszystkich budek, w których pracowali, zajmowało jej cztery godziny. Może z tego powodu można w środowisku twórców animacji usłyszeć o niej opinię, że jest mocną indywidualnością, która dążyła do tego, żeby skończyć ten, będący wyzwaniem od strony produkcyjnej, film. Tylko czarno-białe ujęcie z chłopcami, którzy rzucają w Van Gogha kamieniami, zostawiła do namalowania dla siebie. A filmował je Łukasz Żal, operator, który razem z Ryszardem Lenczewskim był kilka lat wcześniej nominowany do Oscara za zdjęcia do filmu „Ida”.
Podróże z „Vincentem”
Kobiela i Welchman ustalili między sobą, że na planie nie będzie dwóch reżyserów. Z tego powodu najpierw Welchman gromadził informacje biograficzne o Van Goghu potrzebne do pracy nad rolą z aktorami (wśród nich byli kilka lat temu łatwiej dostępni Saoirse Ronan i Chris O’Dowd), a potem zza kamery kierowała nimi już tylko Kobiela. Było dla nich jasne, że to ona zajmie się animowaniem całego filmu, a Welchman później doda ścieżkę dźwiękową. Taki podział ról pozwolił im uniknąć konfliktów zawodowych, bo te pojawiały się raczej na poziomie dyskusji nad końcową wersją wspólnie pisanego scenariusza. Ale zaangażowanie w różne elementy produkcji filmowej przyczyniło się również do tego, że rozmawiali o filmie długo po zakończeniu dnia pracy. – Po prostu nie da się oddzielić pracy od życia prywatnego – mówi Kobiela. – Człowiek jednak filmem żyje, jest w to bardzo zaangażowany. Wiele rzeczy mogliśmy sobie też wieczorem opowiadać, bo ja zajmowałam się animacją i miałam kontakt z zupełnie innymi ludźmi niż Hugh.
Kobiela zresztą bardzo lubi kontakt z ludźmi. Ponieważ film skończyli z Welchmanem trzy miesiące przed zaplanowaną premierą na prestiżowym festiwalu animacji w Annecy, to nie mogli go nikomu wcześniej pokazać („Musieliśmy siedzieć na tym filmie jak jakaś kokoszka”). Dlatego reżyserka poczuła ulgę dopiero, gdy jej film wreszcie spotkał się po raz pierwszy z widownią – i od razu zresztą zdobył nagrodę publiczności w Annecy.
Rozpoczęła się wyczerpująca fizycznie, wielomiesięczna podróż z „Twoim Vincentem” po festiwalach filmowych na prawie wszystkich kontynentach. I z niej Kobiela pamięta też dobrze momenty kontaktu z widzami. – Ma dla mnie duże znaczenie, że publiczność tego filmu jest tak różnorodna. W Katowicach miałam niedawno spotkanie z grupą starszych widzów, które było dla mnie niezwykle ważne. Z kolei nastolatki w Telluride, w Kolorado, to byli młodzi ludzie związani z filmem i oni zadawali zupełnie inne, bardzo świeże pytania – opowiada. Uczestniczyła również w pokazie i serii pytań z sali w studiu Pixar w Los Angeles czy na festiwalu filmowym w Dosze, gdzie oceniało jej film kilkudziesięciu nastoletnich Katarczyków.
Bilet powrotny
Choć o „Twoim Vincencie” w związku z nominacją do Oscara nadal dużo się mówi, to Dorota Kobiela przygotuje się już teraz do podjęcia zupełnie innych zobowiązań zawodowych. – Od kwietnia będę dyrektorem kreatywnym BreakThru Films i będę musiała podejmować decyzje, jakie projekty robimy i dlaczego. Trochę się na to muszę przygotować i muszę sporo przemyśleć, to będą ważne decyzje – mówi. Chce też równocześnie sama rozwijać trzy nowe projekty. To nadal będą filmy animowane skierowane do dorosłych, prawdopodobnie również realizowane w technice rotoskopii. Nie chce za to, by miały większy budżet niż „Twój Vincent”, bo dużo nauczyła ich z Welchmanem realizacja tego filmu i przy kolejnym projekcie powinno być im łatwiej.
Kobiela na razie nie szuka zresztą wsparcia dużego studia filmowego w Stanach Zjednoczonych i możliwości uzyskania potencjalnych nowych budżetów liczonych w milionach dolarów. Uważa, że to oznaczałoby dla niej ponowne wybijanie się na niezależność zawodową w Ameryce, że to byłoby jak zakładanie sobie kajdanek. A tymczasem wolałaby w nowym filmie przetestować różne pomysły i zaproponować własny styl malarski.
Czy wyobraża sobie pracę poza Polską, poza Gdynią, gdzie mieszka? Czy chciałaby zostać na stałe w Wielkiej Brytanii, skąd pochodzi Welchman, albo nie kupować powrotnego z Los Angeles? To z kolei nierealne, bo Kobiela uważa, że taki reżyser animacji jak ona ma dobrą przyszłość w Polsce. Nie wiąże się z ustrojem politycznym, tylko z nowoczesnym, kulturalnym patriotyzmem i kolektywnym wsparciem ze strony widzów dla projektów, które czasem osiągają również za granicą tak duży sukces jak „Twój Vincent”. W Polsce – jak wierzy Kobiela – są też szanse na wybicie się dla animatorów i można tu nadal realizować niezależne pomysły. Do tej pory zawsze działała właśnie na takich warunkach i deklaruje, że kiedy zostanie szefową komisji eksperckiej w PISF, będzie się starała zapewnić niezależność także innym animatorom. Słychać u niej czyste przekonanie o tym, że trzeba stawiać sobie w życiu wyzwania i że sztuka w Polsce zawsze się obroni. Niezależnie od tego, czy Kobiela dostanie w marcu za debiut pierwszego Oscara czy nie.