Uwielbiam, jak Wojciech Nowicki ogląda fotografie, i kiedy o nich pisze, i gdy cierpliwie odsłania kryjące się za starymi kadrami ponure tajemnice – nierzadko pokrewne temu, co W.G. Sebald (uważny przecież badacz fotografii) nazywał historią naturalną zniszczenia. W swojej najnowszej książce, zatytułowanej „tuż obok” (Wydawnictwo Czarne), Nowicki bierze na warsztat tzw. tekę Schultza – przechowywany w krakowskim Muzeum Etnograficznym zbiór niemieckich fotografii wykonanych w Polsce w latach pierwszej wojny światowej. Zbiór nieco eklektyczny, dzieło po trosze zawodowców, niekiedy znów amatorów, których działania wojenne zagnały na odległe rubieże Europy, gdzieś w okolice Płocka, Kalisza, Częstochowy, Kutna. Jednym słowem tam, gdzie cywilizacja (o ile wciąż o cywilizacji można tu mówić) przybiera inne, nieznane, obce formy.
Mnogość tu typów ludzkich, pejzaży, miasteczek i niemal całkowity brak – co Nowicki zauważa i co prędko zaczyna go niepokoić – działań wojennych, owych znanych skądinąd, emblematycznych dla pierwszej wojny obrazów żołnierzy żywcem pochowanych w okopach i błocie. Nie ma trupów ani rannych, nie ma też (wyjąwszy kilka kadrów) ruin zbombardowanych i spalonych miast. Trudno mówić o sielskości – bo wysmakowanych, pastoralnych kadrów w kolekcji Schultza raczej nie znajdziemy – ale nie ma wojennej katastrofy. Najwyraźniej nie to fotografujących interesowało. Nie byli reporterami ani pacyfistami demaskującymi bezsens wojny pozycyjnej i rzeźni Verdun. Jest uważność, zaciekawienie, a zwłaszcza poczucie wyższości, jakie turysta z pierwszego świata ma wobec tubylców w świecie trzecim, ich egzotyki i ich biedy. Zaciekawienie i wyższość, których nie umie albo nie chce zamaskować. I coś jeszcze: nieprzyjemna, chłodna skrupulatność, gospodarskie oko, które patrzy, ocenia, systematyzuje, selekcjonuje…
Ano właśnie.