Granice dialogu
Andrzej Seweryn m.in. o swojej nowej roli w serialu „Rojst”
ANETA KYZIOŁ: – Akcja serialu „Rojst” toczy się w 1984 r. Lata 80. wracają: w kinie, telewizji, w komentarzach do pisowskiej wizji państwa, do zimnej wojny w relacjach Zachód–Rosja.
ANDRZEJ SEWERYN: – Po „Ostatniej Rodzinie” Jana P. Matuszyńskiego to mój drugi ekranowy powrót do lat 80.
Pan zna lata 80. z obu stron żelaznej kurtyny. W 1980 r. wyjechał pan do Francji grać w „Onych” Witkacego w reż. Andrzeja Wajdy. Po ogłoszeniu stanu wojennego został pan w Paryżu, okazjonalnie odwiedzając kraj.
To prawda, moje lata 80. to inne lata 80. niż np. polskich aktorów. Zaangażowałem się w działalność Komitetu Solidarności w Paryżu, ale nie przeżyłem z kolegami w kraju np. bojkotu radia i telewizji. Śledziłem to, współpracowałem z solidarnościowym podziemiem, ale uczyłem się nowej rzeczywistości, w której przyszło mi żyć. Zanim była Comédie-Française, praca z Peterem Brookiem czy Patricem Chéreau, pracowałem m.in. na tzw. czerwonych przedmieściach Paryża. Grałem duże role w czterech spektaklach w Teatrze w Gennevilliers, gdzie dyrektorem i reżyserem przez 40 lat był Bernard Sobel, pochodzący ze Stanisławowa francuski Żyd, komunista do dzisiaj żałujący, że partia zrezygnowała w swym programie z walki o dyktaturę proletariatu.
To musiały być ciekawe rozmowy.
Pasjonujące. Kiedy Bernard zaproponował mi rolę Saladyna w „Natanie mędrcu” Lessinga, znając jego poglądy, uprzedziłem go, że jestem katolikiem. Zakładałem, że może mu to przeszkadzać. Roześmiał się wtedy i szybko podpisał ze mną umowę. Aktorzy francuscy, których wtedy spotykałem, byli lewicowi, ale to ja – wierzący i opozycjonista – byłem lepiej zorientowany w kwestiach marksizmu.