Widzowie są raczej zgodni – netflixowa „Królowa” to nie realistyczny obraz, tylko baśń. Ale może właśnie potrzebujemy takiej baśni.
Dużo się dzieje, a jednak z trzygodzinnego spektaklu zapamiętuje się głównie jazdy zastawek i wyciemnienia oddzielające kolejne, idące w karnym szyku sceny.
Rozmowa z Andrzejem Sewerynem o roli prowincjonalnego dziennikarza w serialu kryminalnym „Rojst” oraz o tym, czy widzi paralele pomiędzy dzisiejszą Polską a PRL.
Patos, nadęcie, bezradność wobec archaicznego tekstu i aktorstwo polegające na ćwiczeniach dykcyjnych.
Teatr Polski w Warszawie obchodzi stulecie. W 1913 r. dyrektor Arnold Szyfman zainaugurował jego działalność „Irydionem”, klasyczną tragedią Zygmunta Krasińskiego, co było wyzwaniem rzuconym warszawskiej publiczności, słynącej z tego, że chodziła tylko na sztuki lekkie, łatwe i przyjemne, z gwiazdami w obsadzie.
Andrzej Seweryn wyreżyserował czytanie „Wesela” Stanisława Wyspiańskiego.
Na widowni Teatru Polskiego, po właśnie zakończonym dwuletnim remoncie generalnym, świeże karmazynowe plusze, odnowione złote stiuki oraz grono oficjeli z parą prezydencką na czele, a na scenie opuszczony basen, a w nim grupka brudnych i obszarpanych bezdomnych czaruje za pomocą alkoholu.
Jaki jest sens tego trzygodzinnego seansu teatralnej nudy?
Nieokreślony gatunkowo artykuł Jacka Wakara „Kłopot z Sewerynem” (POLITYKA 45) to kuriozum. Ni to recenzja, ni żywot świętego ani też informacja o dzisiejszym teatrze. Należałoby go zlekceważyć, gdyby nie fakt, że pełno w nim nieprawdy, przeterminowanej wiedzy teatralnej i kompleksów.
Krytyka przyjęła „Ryszarda II” wyreżyserowanego przez Andrzeja Seweryna w Teatrze Narodowym chłodno lub wręcz niechętnie. Nie pierwszy to przypadek kłopotów z czołowym aktorem Comédie Française.