O tym, jaki wyłom w naszej szaroburej kulturze robią drag queens, można przeczytać w reportażu „Cudowne przegięcie” Jakuba Wojtaszczyka. A jak to działa w praktyce, osoby stroniące od ballroomów i kolorowych parad mogą zobaczyć w serialu Netflixa „Królowa”. Oto do panteonu herosów i herosek polskiej popkultury tanecznym krokiem wkracza niezwykła dama Loretta. Gdy jest na scenie, nie ma miejsca na żadne podśmiechujki, że oto chłop się przebrał za babę, jak w polskich kabaretach. Loretta promienieje elegancją, porusza się z gracją, ma magiczną moc transformacji zwykłości w niezwykłość. Nawet jeśli drażnić nas będą potknięcia scenariusza, to już za stworzenie tej ikony twórcom „Królowej” należą się brawa.
Andrzej Seweryn błyszczy zresztą w obu wcieleniach – Loretty i Sylwestra, emigranta z Polski szukającego szczęścia w Paryżu, dziś szanowanego krawca, szyjącego garniturowe arcydzieła, prowadzącego poczciwy żywot między pracownią, kawiarnią i sceną; czasem tylko widać, jaki ogień płonie w starszym panu, oglądającym się bezwstydnie za pięknymi młodymi mężczyznami.
Czytaj też: Ekranowy luz Seweryna świetnie się sprawdza
Kult cargo. Pora na polski „Pride”
Ale żeby był dramat, potrzeba kontrastu. Ceną, jaką Sylwester zapłacił za swoją wolność i możliwość życia zgodnie z tożsamością, jest krzywda innych ludzi. Porzuconej ciężarnej kobiety i córki, której nigdy nie widział. Rozwiązania jak z melodramatu – oto pretekstem do powrotu do Polski, do małego górniczego miasteczka, okazuje się choroba dorosłej już córki (Maria Peszek), która potrzebuje nerki.