1.
Być albo nie być na Facebooku? Już dawno zdecydowałem.
Nie z powodów ideologicznych. Tylko chyba po prostu ze strachu. Przestraszyłem się, patrząc na kolegów, że od razu też się wciągnę i na nic więcej nie starczy mi już w życiu czasu. Zamiast zajmować się rodziną i pracą, będę tylko o wszystkim, co mi przyjdzie do głowy, informował innych użytkowników. I z niepokojem czekał, aż za pomocą uniesionego kciuka to polubią. A w przerwach będę śledził, kto co zjadł na śniadanie, obiad, kolację i gdzie był na idealnych wakacjach.
Z tego samego powodu kilka lat później nie zdecydowałem się też na Twittera i Instagrama. Skoro nie ma mnie nawet na Facebooku… A mówi się, że jeśli kogoś tam nie ma, to nie ma go wcale. Rzeczywiście byli już na nim prawie wszyscy, łącznie z moimi rodzicami i psem, któremu sąsiedzi założyli profil.
Coraz częściej słyszałem: – Nie wiesz o…? Serio?! No tak, nie jesteś na fejsie.
I czułem się jak ktoś, kto nie nadąża, nie przystaje do rzeczywistości. Jakbym wciąż pisał gęsim piórem albo na maszynie do pisania zamiast na komputerze. Latał balonem zamiast samolotem. A zamiast z e-maili korzystał z gołębi pocztowych.
Wciąż wolałem staromodnie spotkać się ze znajomymi w domu albo w kawiarni. Inna sprawa, że oni w czasie tych spotkań często potrafili być i tu, i tu. Widziałem, jak dyskretnie sprawdzali swojego Facebooka na telefonie pod stołem.
Dzieci też staraliśmy się wychowywać możliwie z dala od wirtualnego świata, w bezpieczniejszej rzeczywistości, nad którą przynajmniej mogliśmy mieć większą kontrolę. Dopiero kiedy skończyli sześć lat, zgodziliśmy się na gry na iPadzie, ale tylko w weekendy i nie dłużej niż przez pół godziny.
2.
Aż niedawno ze zdziwieniem przeczytałem, że Facebook stał się niemodny, że to dobre miejsce dla starszych, rodziców i dziadków, których dzieci i wnuki coraz częściej go odrzucają.