Lato było pogodne dla polskiego rapu. W wakacyjnym podsumowaniu pierwszego półrocza na listach płytowych bestsellerów na pierwszych sześciu pozycjach – prawie sami raperzy, nie licząc jednego promowanego w TVP Sławomira. A za sprawą popularnego duetu Taconafide polski rap trafił do całej radiofonii, nawet tam, gdzie dotąd grali raczej muzykę z okolic disco-polo.
Ukazała się też potężna książka „To nie jest hip-hop. Rozmowy”, której autorzy – Jacek Baliński i Bartek Strowski – spoglądają w bliską przeszłość. Pozwolili dwudziestce postaci z hiphopowego środowiska opowiedzieć o sobie. I ten zbiór wywiadów z bohaterami rewolucji ostatniego ćwierćwiecza – głównie z roczników 80. – mówi o tym środowisku więcej niż tomy analiz. Mimo że tylko jedna postać z tegorocznej czołówki listy bestsellerów trafiła do książki, a część jej bohaterów działa dziś na marginesie sceny.
Rzecz przynosi więc celny opis zjawiska, choć w dużej mierze traktuje o odchodzeniu od hip-hopu jako takiego. Bohaterowie tego gatunku wyraźnie nie są jak gwiazdy rock’n’rolla, starające się przyspawać do sceny i udawać, że ich czas nigdy nie przeminie. Bardziej niż o karierę jednej postaci chodzi tu o przetrwanie szerokiego środowiska i samego gatunku z jego przystępnością. Jak w tekście „Dźwięków stereo” z historycznej płyty DJ 600V sprzed 20 lat: „To czysta zajawka, tu nie szukaj idola/Bo nie ma tu króla jak za czasów rock and rolla”. Zamiast króla była wtedy dżungla liberalnej demokracji.
Samowystarczalna branża
Najprościej wyobrazić sobie hip-hop jako gigantyczną rekrutację talentów. U nas zaczęła się akurat w okolicach 1989 r., wraz z wchodzeniem wolnego rynku. Z jednej strony gatunek wywołał więc emocje, które jeden z bohaterów książki, Wini, ujmuje w charakterystycznie dosadnym stylu: „Ja p…, całe życie na to czekałem!