Kultura

Pograniczny queer

Ze zdumieniem odkryłam, że ludzie z mojego rocznika i nawet młodsi gotowi są „iść na Kowno”, Wilno i Lwów, i jeszcze dalej.

W wierszu „Jechać do Lwowa” Adam Zagajewski zaleca tułaczom, by do miejsc utraconych wyruszali „we śnie, o świcie, gdy rosa na walizkach i właśnie rodzą się ekspresy i torpedy”. Ale można też jechać w sierpniu, w szczycie północnego lata, które przypomina sen. I nie tylko do Lwowa, choć przeważnie jednak na wschód.

Pierwszy raz pojechałam tam w sierpniu kilka lat temu – odnaleźć miejsce urodzenia pradziadka Jurkiana. Wieś Grygańce leżała w województwie wileńskim, w tej części przedwojennego powiatu brasławskiego, która dzisiaj szczęśliwie jest częścią Litwy (lwia część Brasławszczyzny, w tym znana z Konwickiego Bohiń, leży po białoruskiej stronie i trudno tam dotrzeć). Z rodzinnej wsi pradziadka nic już nie zostało, ale niedaleko pustki po Grygańcach, nad słodkobrzmiącym jeziorem Dryświaty, znajduje się punkt, w którym stykają się trzy państwa: Litwa, Łotwa i Białoruś. Potrójna granica wytwarza potrójne napięcie, absurdalne i niepotrzebne, zwłaszcza że linia podziału poprowadzona została częściowo przez jezioro, „rozcinając” je na część „litewską” i „białoruską”, tak jakby woda miała narodowość i jakby miały ją chmury i komary, o rybach nie wspominając. Chmury, ryby i komary są potwornie niesubordynowane – przenikają z państwa do państwa bez paszportu i wizy, a czasem bezczelnie lokują się pomiędzy: ni takie, ni siakie; ani nasze, ani ich. Kpią sobie z ludzi w żywe oczy – queerują ludzkie granice. Trzymam z nimi – stoję po stronie chmur.

Kiedy na początku XX w. mój praszczur wyruszał do Dźwińska, a potem dalej: do Rygi, Petersburga, na Ural i Daleki Wschód, żadnych granic tu nie było, bo cała okolica należała do Imperium Rosyjskiego. Oczywiście nie afirmuję rozbiorów, ale nie mogę nie zauważyć, że gdyby pradziadek z Grygańców i prababcia spod Dźwińska nie mieszkali w jednym państwie, prawdopodobnie nigdy by się nie poznali – Jan raczej nie szukałby pracy na kolei w sąsiednim kraju i raczej nie jeździłby do Maryjki, jakkolwiek piękna by była, gdyby dzielące ich 30 wiorst przyszło mu pokonywać nie lokalnym, a międzynarodowym pociągiem (ten zresztą najpewniej nie zatrzymywałby się na małej stacyjce w Turmoncie, skąd do Grygańców jest tylko siedem kilometrów).

Polityka 34.2018 (3174) z dnia 21.08.2018; Kultura; s. 85
Reklama