Mówi, a ludzie słuchają
Wielki Janusz Gajos. Mówi, a ludzie go słuchają. „Narzekać nie mogę”
W obu filmach (oba z września 2018) Janusz Gajos gra nie tyle pierwsze skrzypce, co odważnik – swoją obecnością nadaje rangę i samym filmom, i sprawom, o których chcą mówić. Gra, ale też niejako patronuje, taką ma dziś w polskim kinie rangę.
O jego Bazylim Miotke z historycznego „Kamerdynera” (reż. Filip Bajon) grany przez Adama Woronowicza hrabia von Krauss mówi, że gdyby wszyscy Kaszubi byli tacy jak on, to już dawno władaliby nie tylko tą krainą. Gajosa w tej roli roznosi energia, ruchowi myśli towarzyszy ruch ciała. Pracuje, żartuje, podszczypuje żonę, agituje za przyłączeniem Kaszub do Polski, a wszystko to lekko, bez zadęcia i bez trudu.
Postać Miotkego wzorowana jest na Antonim Abrahamie zwanym „kaszubskim królem”, przed i po pierwszej wojnie światowej rzeczniku polskości Pomorza, potem budowniczym Gdyni. „Nie pomnik czy rzecz, którą się widzi na obrazku, tylko jurny, zadziorny i dowcipny” – tłumaczył swoją koncepcję bohatera Gajos. Uparł się, że część kwestii powie po kaszubsku. – Wiem, że Kaszubi mają żal o pominięcie ich tragedii, jak mord w Piaśnicy, w heroicznych opowieściach polskich. „Kamerdyner” jest w pewnym sensie hołdem dla tej części naszego kraju – wyjaśnia. Na YouTube można obejrzeć filmiki, w których opowiada o Antonim Abrahamie, o kaszubskim Holokauście w piaśnickich lasach i budowie Gdyni.
O „Klerze” mówi żartem, że reżyser Wojtek Smarzowski musi mieć niezłe plecy „tam na górze”, skoro rzeczywistość robi wszystko, żeby film był niemal dokumentem czasu bieżącego. Publikacja materiałów obnażających biznes pedofilski w Kościele, przez dekady kryty przez biskupów w Pensylwanii. Dymisja episkopatu Chile na podobnym tle. Zasądzenie przez poznański sąd 1 mln zł zadośćuczynienia dla ofiary księdza pedofila, płatnego przez zgromadzenie zakonne, które go delegowało do pracy z dziećmi.