Francuzi brali piosenki zmarłego niedawno Charlesa Aznavoura, ale nie zawsze jego samego. Był za niski (160 cm wzrostu), brzydki, miał drażniący głos, zbyt niewdzięczny na piosenki miłosne. Miał w swoim 94-letnim życiu 15-letni okres koncertów zagranicznych i prawie milczenia we Francji.
Był dzieckiem metysażu. To określenie, choć jest i w języku słownika polskiego, we Francji należy do wyrazów potocznych i oznacza mieszankę ras. Metysaż Aznavoura był wieloraki: etniczny, językowy, artystyczny. Rodzice artysty żyli w dwóch kulturach – rosyjskiej i ormiańskiej. Ojciec, śpiewak operetkowy, baryton, był Gruzinem pochodzenia ormiańskiego, mówił po ormiańsku, rosyjsku, turecku, gruzińsku i w jidysz. Matka, aktorka, była Turczynką pochodzenia ormiańskiego. Był tak Francuzem, jak i Ormianinem, jak kawa z mlekiem, raz zlanych nie można już oddzielić – jak napisał we wspomnieniach z 2003 r. Choć nie był w określeniu tożsamości konsekwentny. „Nie znoszę, gdy ktoś mówi, że jestem Ormianinem. Bo jestem Francuzem pochodzenia ormiańskiego” – oświadczył parę lat temu w telewizji.
Być aktorem czy śpiewać
Wychowany w środowisku artystycznym, w kulcie autorów rosyjskich, ormiańskich i irańskich, od 9. roku życia grywał w teatrze. W szkole z zapałem recytował bajki La Fontaine’a, uwielbiał przedstawienia. Wspominał, że rano, przed szkołą, gonił do kościoła Saint-Séverin w Paryżu, by służyć do mszy. Nie tyle dla wiary, co dla teatralnej oprawy mszy w mrocznej gotyckiej świątyni. Może była to część jego metysażu artystycznego: uprawiał swing, jazz, kochał klezmerstwo, romanse węgierskich cyganów – ukochaną muzykę jego ojca – choć najlepiej czuł się w tym, co w Polsce nazywa się piosenką aktorską.
W młodości Aznavour bardziej chciał być aktorem, niż śpiewać.