Nie chodzi tylko o miliony wydane na scenografię, żeby odzwierciedlała luksus życia waszyngtońskich elit, świata polityki i biznesu. Odwzorowanie m.in. Gabinetu Owalnego i innych, niedostępnych dla zwykłego oglądacza telewizyjnych wiadomości przestrzeni Białego Domu miało dać widzom debiutującego w 2013 r. serialu złudzenie zaglądania za kulisy prawdziwej władzy. Sezon „House of Cards”, w którym Frank Underwood startował w wyścigu o fotel prezydenta USA, promowany był serią plakatów wyborczych wzorowanych na tych towarzyszących zwycięskim kampaniom prawdziwych prezydentów USA. Najbardziej wymowna była parodia plakatu Lyndona B. Johnsona z hasłem „LBJ for USA”. Z inicjałami Franka kojarzyła się raczej obscenicznie: „FU for USA”. Dobrze przy tym oddając filozofię rządzenia bohatera i większości sportretowanych w serialu polityków obu głównych partii.
Teraz, 2 listopada, startuje finałowy, krótszy sezon „House of Cards”, już bez Underwooda.
Schetyna jak Underwood?
O pozory realizmu dbał showrunner serii Beau Willimon, który zanim trafił do show-biznesu pracował przy kampaniach wyborczych polityków Partii Demokratycznej. M.in. prezydenckiej senatora Deana Howarda w 2003 r. i senackiej Hillary Clinton w 2000 r. Politycznym konsultantem serialu był Jay Carson, przyjaciel Willimona jeszcze ze studiów, który swego czasu pracował jako sekretarz prasowy prezydenta Clintona, a w 2008 r. w sztabie wyborczym Hillary Clinton.
Także wybór Kevina Spacey do głównej roli kongresmena z Karoliny Północnej i rzecznika dyscypliny partyjnej demokratów, który mści się za niedotrzymaną przez prezydenta obietnicę teki ministerialnej, był znaczący. Aktora od lat łączyła zażyłość z Clintonami, w serialowym gabinecie Franka uważne oko mogło zauważyć zdjęcie, na którym aktor ściska się z Billem.