Wbrew dwóm pierwszym wersom z wiersza „Rozpoczęta opowieść” Wisławy Szymborskiej – „Na urodziny dziecka świat nigdy nie jest gotowy” – w dzieciństwie miałem poczucie, że świat na moje przyjście był całkiem dobrze przygotowany.
Może nie od samego początku, ale byłem za mały, żeby świadomie przeżyć stan wojenny. Pamiętam jedno poranne przeszukanie w mieszkaniu, ale nie wydawało się groźne, bo z dziecięcego pokoju zabrali nam tylko kilka książek i politycznych rysunków mojego brata. Pamiętam jedną długą kolejkę po mięso, w której stałem z mamą. I radość mamy, kiedy wróciła raz do domu obwieszona rolkami papieru toaletowego. Mój tata w grudniu 1981 r. na wypadek, gdyby po niego przyszli, przespał kilka nocy u swojego przyjaciela, ale nic złego się nie stało. Ominęły mnie też czołgi, koksowniki i cała reszta, którą znam ze zdjęć.
Za to w miarę świadomie pamiętam pozytywny przełom 1989 r. Emocje przed telewizyjną debatą Wałęsa-Miodowicz, w której przewodniczący Solidarności rozjechał szefa OPZZ. Okrągły Stół, kontraktowe wybory 4 czerwca z westernowymi plakatami Solidarności na ulicach. Przejętych i szczęśliwych dorosłych. Ogólne poczucie, że dzieje się coś wyjątkowego, upada komunizm, a razem z nim podziały i teraz wszyscy muszą się dla wspólnego dobra dogadać.
To, co zaczęło się w Polsce, rozlało się na wszystkie kraje regionu. Pamiętam, jak oglądałem w telewizji upadek muru berlińskiego, którego zasprejowany kawałek dostałem w prezencie od przyjaciela mamy. Pamiątkę po podzielonym świecie, który teraz miał złączyć się na nowo w Europę wspólnych demokratycznych wartości.
W szkole kilka nauczycielek wpięło sobie znaczki Solidarności. W telewizji w kółko powtarzano słowa: prawa człowieka, pluralizm, wolny rynek.