„Wrócił żołnierz na wiosnę z wojennej wyprawy, ale bardzo niemrawy i bardzo koślawy...” – któż nie przepowiadał sobie tego wiersza Leśmiana, kto nie współczuł pokiereszowanemu żołnierzykowi, którego kula tak schłostała po nogach i bokach, że nie chcieli go domownicy, pogonił przyjaciel, wyśmiała kochanka, i tylko drewniany przydrożny Jezus, sam koślawy, zlitował się nad jego losem? A kto myślał o tym, z jakiej to wojennej wyprawy wrócił nasz biedak i co na niej widział, skoro zjawił się w rodzinnej wsi niemrawy i odmieniony nie do poznania, tak szpetny i porozbijany, że resztę marnego żywota mógł spędzić tylko w towarzystwie innego kaleki, z dala od ludzi, którzy wojny nie poznali albo chcieli o niej najszybciej zapomnieć? Kim był i gdzie walczył? I na którym froncie odniósł swoje przerażające rany?
Pewien trop podsuwa data publikacji „Żołnierza”. Wraz z innymi wierszami z przepięknego cyklu „Pieśni kalekujące” wszedł on do „Łąki”, drugiej książki poetyckiej Leśmiana, pisanej przypuszczalnie od 1918 r., a ogłoszonej drukiem w Warszawie jesienią 1920 r. Ledwie kilkanaście miesięcy po odzyskaniu przez Polskę niepodległości, ale co tutaj ważniejsze – wkrótce po zakończeniu Wielkiej Wojny. Wojny, o której w Polsce pamięta się rzadko i pamiętać nie lubi, nawet w setną rocznicę jej zakończenia. Wiadomo: niepodległość, legiony, rozbrajanie zaborczych garnizonów, wracający z niewoli Piłsudski... On jeden, jakby nikt inny na wojnę nie pojechał i z niej nie wrócił. Cały czy w kawałkach, w ciała jednej ćwierci. Spod Sommy, Verdun, Tannenberga, z Gorlic i z twierdzy Przemyśl, z alpejskiego frontu. Zewsząd, dokąd głównodowodzący i szefowie sztabów posłali cierpliwego piechura w rosyjskim, pruskim czy austriackim mundurze.