AGNIESZKA KRZEMIŃSKA: – W Berlinie tłumy oglądają 200 eksponatów z odnalezionej w 2012 r. kolekcji ponad 1500 dzieł sztuki zgromadzonych przez Hildebranda Gurlitta. Co je przyciąga – nieznane dotąd dzieła, jak rzeźba tancerki Degasa, czy zła sława kolekcji, do której przylgnęła łatka skarbu nazistów?
DR AGNIESZKA LULIŃSKA: – Jedno i drugie, ale również dobra sława wystawy, która miała premierę rok temu w Muzeum Sztuki w Bernie oraz w Bundeskunsthalle w Bonn. Podczas gdy w Bernie wystawiono dzieła zdyskredytowane przez nazistów jako „Entartete Kunst” (sztuka zdegenerowana), my pokazaliśmy bardziej problematyczną część zbiorów, której proweniencja nie jest całkowicie wyjaśniona lub pozostaje nieznana, mimo że od ponad pięciu lat pracują nad jej ustaleniem naukowcy z całego świata.
Do prawowitych właścicieli wrócił „Widok na Luwr z Pont-Neuf” Pissarro, „Jeźdźcy na plaży” Liebermanna, „Siedząca kobieta” Matissa i rysunek Adolpha von Menzla „Wnętrze gotyckiego kościoła” – jedyny restytuowany obiekt na wystawie w Berlinie.
Te dzieła sztuki należą na ogół do grupy spadkobierców, którzy mogą mieć wobec nich inne plany albo nie chcą się z nimi rozstawać. Zgoda Jaspera Wolffsona na wypożyczenie rysunku von Menzla była wzruszającym gestem, bo jego rodzina ponad 70 lat szukała 23 rysunków tego artysty, które sprzedała Gurlittowi ciotka Wolffsona w 1938 r., zmuszona do emigracji z Hamburga do USA. Nabył je grubo poniżej ich wartości, większość sprzedał, ale jeden sobie zostawił. Po wojnie zaprzeczał, że cokolwiek wie o dalszych losach kolekcji.
Jak ktoś, kto miał babkę Żydówkę, mógł jednocześnie skupować za grosze sztukę od zastraszanych i uciekających z Niemiec Żydów, a potem zostać marszandem Hitlera?