Lepiej nie zabraniać
Lars von Trier o thrillerze psychologicznym „Dom, który zbudował Jack”
JANUSZ WRÓBLEWSKI: – „Dom, który zbudował Jack” to opowieść o nieudanym architekcie, psychopacie i seryjnym mordercy, dokonującym na ekranie swoistego rachunku sumienia. Oglądamy szokujące zbrodnie, które jego zdaniem zasługują na miano dzieł sztuki. Skąd taki pomysł?
LARS VON TRIER: – Już raz stworzyłem postać seryjnego mordercy. To było w debiutanckiej fabule „Element zbrodni”. Interesował mnie wtedy apokaliptyczny nastrój i punkt widzenia detektywa prowadzącego dochodzenie. Potem przyszedł mi do głowy serial o brutalnych morderstwach dokonywanych przez niepozornego, przeciętnego Amerykanina, ukazanych z jego perspektywy. W stylu „Królestwa”. Ale nie udało się zebrać środków i dopiąć budżetu. Od pewnego czasu zmagam się z depresją, potrzebowałem jakiegoś zajęcia. Praca jest jedyną rzeczą, która mnie rozluźnia. Więc ten temat powrócił.
Bohater pańskiego filmu, Jack, porównuje swoje zbrodnie do gotyckich katedr, gdzie najbardziej wyrafinowane dzieła sztuki, ukryte w ciemnych zakamarkach, pozostają niewidoczne dla wiernych, a dostępne są jedynie dla Boga. Jak należy to rozumieć?
Perfekcjonizm to bardzo niebezpieczna idea. Mistrzostwo rodzi się kosztem ogromnych wyrzeczeń. Pracując, artysta musi zapomnieć o obowiązujących regułach, o tym, co robił wcześniej. Wyzbyć się rutyny, dokonywać wielu przekroczeń. To skomplikowany i bolesny proces. Doświadczenie niewiele pomaga, choć jest niezbędne, jeśli ktoś obsesyjnie pragnie wspiąć się na wyżyny swojej sztuki. Niektórym reżyserom, takim jak Carl Dreyer czy Stanley Kubrick, udało się zbudować wyjątkowo okazały gmach. Lecz gdy przychodzi do płacenia rachunków, wielu twórców bankrutuje. Okazuje się, że używali np. materiałów niskiej jakości.