Sanatoria straciły dawną świetność. Literatura sanatoryjna może się więc wydawać historyczną ciekawostką, należącą do zamkniętej już epoki, w której mieszczanie usiłowali leczyć się z gruźlicy za pomocą świeżego powietrza. Proza Thomasa Manna czy mniej znanego Maxa Blechera, którego powieści od niedawna są dostępne po polsku, choć bywa fascynująca, opowiada o świecie nieco już staroświeckim. Tymczasem „Zdrój”, debiut prozatorski Barbary Klickiej, udowadnia, że nieco przykurzoną konwencję wciąż można wykorzystać do opowiadania o sprawach najważniejszych.
Ale zacznijmy od początku. Kiedy w maju 1912 r. Thomas Mann wybrał się w odwiedziny do swojej żony, przebywającej w sanatorium doktora Friedricha Jessena w szwajcarskim Davos, nie wiedział jeszcze, że to doświadczenie nie opuści go przez najbliższe 12 lat. Początkowo planował napisać krótką satyryczną nowelę, ale wybuch pierwszej wojny światowej zrewidował jego plany i w efekcie powstała dwutomowa powieść, zaliczana do największych osiągnięć europejskiego modernizmu. Opublikowana w 1924 r. „Czarodziejska góra” była nie tylko analizą stanu europejskiego ducha w przeddzień katastrofy i literackim traktatem filozoficznym rozpisanym na całą galerię barwnych postaci. Historia Hansa Castorpa stworzyła też wzorzec pisania o tej specyficznej instytucji, w której sprawy ciała, traktowanego z największą powagą, mieszają się z kulturą i polityką.
Powieść Manna już po pięciu latach została przełożona na polski. Nieco wcześniej, w 1927 r., Zofia Nałkowska opublikowała „Choucas: powieść internacjonalną”, w której wykorzystała kosmopolityczny charakter europejskich sanatoriów, by poddać literackiej dyskusji antywojenne argumenty. Również ojciec Józefa, bohatera prozy Brunona Schulza, trafia do sanatorium, tym razem prowadzonego przez doktora Gotarda.