Fabuła dramatu jest tylko luźno inspirowana historią Melity Norwood, sekretarki Brytyjskiego Stowarzyszenia Badań Metali Nieżelaznych, która od 1935 r. przez blisko 30 lat świadomie współpracowała z NKWD i KGB, dostarczając m.in. dokumenty pozwalające Rosji nadrobić technologiczne braki i skonstruować bombę atomową. Wkrótce potem brytyjskie służby miały ją na celowniku, podejrzewając, że stanowi zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego, ale z obawy przed skandalem i kompromitacją nigdy nie uruchomiły śledztwa.
Zdemaskowana została dopiero po przejściu na emeryturę w 1999 r. Twarde dowody dostarczone przez Wasilija Mitrochina, archiwistę Zarządu Głównego KGB, który po upadku ZSRR zbiegł na Zachód, z jakichś względów były jednak uparcie przez Londyn kwestionowane. Sama Norwood nigdy nie przyznała się do winy. Broniąc się przed oskarżeniami, oświadczyła, że nie była agentką rosyjskiego wywiadu i nie zdradziła swojej ojczyzny, a tajne akta przekazywała w dobrej wierze, przerażona skutkami ataku atomowego na Hiroszimę i Nagasaki, by zapobiec wybuchowi III wojny światowej. Nie doczekawszy procesu, zmarła w 2005 r.
Podobnie jak słynna piątka szpiegów pozyskanych w latach 30. przez ZSRR, lewicowych intelektualistów związanych z Uniwersytetem Cambridge (John Cairncross, Donald Maclean, Kim Philby, Anthony Blunt i Guy Burgess), Norwood była ideologiczną komunistką. Nie brała od Sowietów pieniędzy. Działała z przekonania, opierając się na kłamliwym, propagandowym wyobrażeniu rzeczywistości, nie mając pojęcia o prawdziwym obliczu komunizmu. Oceniając to dzisiaj, szczególnie z perspektywy naszej części świata, łatwo formułować pod jej adresem zarzuty. Można się też dziwić naiwności niemal całej zmanipulowanej, dobrze wykształconej zachodniej lewicy, która tak łatwo wierzyła wtedy Moskwie.