„Rano ukorzyłem się przed Bogiem. Jak zawsze z racji świąt, początków, końców, rocznic, urodzin, imienin, spełnień i w ogóle przy każdej okazji, która się do tego nadaje” – w ten sposób rozpoczyna Tyrmand swój „Dziennik 1954”. W powyższym celu udaje się do kościoła św. Aleksandra na warszawskim placu Trzech Krzyży (adres ważny dla akcji „Złego”, najgłośniejszej powieści pisarza). Nie jest religijny, ale uważa, że właśnie tak trzeba. Tak powinien klękać na zimnej posadzce kościoła przechrzczony Żyd, którego wir historii rzucił w objęcia katolików, ich pism i opozycji.
„Dziennik” ma ponad 400 stron, a jest zapisem raptem czterech miesięcy życia Tyrmanda, pomiędzy styczniem a kwietniem 1954 r. To dla pisarza okres „wielkiej smuty”. Gdy rok wcześniej „Tygodnik Powszechny”, z którym był związany, odmówił publikacji rzewnego nekrologu Józefa Stalina, gazetę zamknięto, a następnie otworzono ponownie, ale już pod nowym zarządem. Tyrmand, objęty zakazem publikacji, biedował, chodził na obiady do znajomych i do zaprzyjaźnionych knajp – wyliczenia zjedzonych posiłków stanowią ważny fragment „Dziennika”. Ponadto żywo dyskutował ze Stefanem Kisielewskim i Zbigniewem Herbertem, a nocami śnił o kobietach swojego 33-letniego życia. I stosował opór wewnętrzny: pisał dziennik, tańczył swinga, podkreślał, jak wielkim jest artystą życia. Nawiązał romans z 19-letnią Krystyną, której był korepetytorem. W „Dzienniku” jest opisywana jako Bogna, 16-latka.
Choć pisał do szuflady, to myślał o tym, jak zrobić wrażenie na przyszłym czytelniku. Trudno na przykład nie zapamiętać tej sceny: Bogna urządza prywatkę, jej szkolni znajomi gnieżdżą się w gabinecie ojca, zaniepokojonego tym, czy nie zabrudzą mu dywanu.