Bywały momenty w dziejach, kiedy niemal co drugi wyrobnik pióra chciał uchodzić za „poetę przeklętego”, zbuntowanego nonkonformistę, a publiczność czytająca w niemal każdym swoim ulubieńcu pragnęła widzieć kapłana metafizycznego protestu albo przynajmniej niedopasowaną do otoczenia indywidualność. Stanisław Przybyszewski chociażby, sam niewolny od podobnych pokus, w takim właśnie duchu opisywał w „Pamiętnikach” swoich przyjaciół z berlińskiej bohemy: wszyscy oni, jeśli wierzyć autorowi „Synagogi Szatana”, nie tylko drażnili mieszczuchów obyczajową ekstrawagancją, ale wszem i wobec, szczególnie po kilku litrach wypitego piwa, głosili swą pogardę dla świata, co oczywiście przydawało splendoru i czyniło bardziej interesującym w oczach cyganeryjnego towarzystwa.
Charakterystyczne dla wzorca „poety przeklętego” nieprzystosowanie nie znikło wraz z ostatnimi prorokami Młodej Polski, odzywało się przecież potem wielokrotnie jako atrakcyjny atrybut biografii rozmaitych twórców, którzy krócej lub dłużej, a zwykle po swojej przedwczesnej śmierci zyskiwali sławę „idących pod prąd”.
Życiopisanie
Niedawno w Mikołowie na Śląsku, a konkretnie w Instytucie Mikołowskim odbyła się konferencja „Moja recepcja Rafała Wojaczka”. Przez większość referatów na tę okoliczność wygłoszonych przewijał się charakterystyczny motyw zawarty w postulacie, by oddzielać narosłą wokół postaci Wojaczka legendę od jego twórczości. Krytycy i badacze literatury przekonywali, że twórczość Rafała Wojaczka broni się przez samą swoją jakość, powoli stając się klasyką, zaś legenda o poecie-skandaliście czyni wydatną szkodę, bo nie dość, że przeinacza prawdę biograficzną, to jeszcze destrukcyjnie wpływa na odbiór wierszy, w których doceniać należy subtelność metafor i precyzję słowa.