Połowa października, na scenie w warszawskim klubie Progresja trwa koncert zespołu Machine Head. Trzy i pół godziny, podczas których niemal dwutysięczna publiczność wylewa siódme poty. Założyciel kapeli Robb Flynn – niewysoki, mocno zbudowany, długa broda, długie czarne włosy, tatuaże – rzuca „fakami” na lewo i prawo, bo Machine Head pod jego kierownictwem to wściekłość i wrzask. Nagle krzyczy: – Proszę powitajcie swojego lokalnego bohatera. Pan Vogg Kielllltyka!