Oto na pięć miesięcy przed kwietniową premierą pojawił się pierwszy zwiastun do 25. filmu z cyklu o Jamesie Bondzie „Nie czas umierać” i błyskawicznie skupił na sobie uwagę mediów na całym świecie. Ten gość po prostu tak ma. I to od blisko 60 lat (pierwszy film, „Dr. No”, miał premierę w 1962 r.).
Kamień milowy w dziejach Jamesa Bonda
Tytuł chyba świetnie podsumowuje aktualną pozycję tej filmowej (i nie tylko) marki. Bond, który błyskawicznie zdobył popularność jako bohater ekranowy w latach 60., w kolejnych dekadach umiejętnie utrzymywał zainteresowanie swoją postacią i przygodami. Jego twórcy, reagując na zmieniające się mody, a często wręcz je tworząc, nie pozwalali widzom się nudzić, mieszając akcję, sensację, seks i humor.
W XXI w. Bond wkroczył jubileuszowym, 20. filmem „Śmierć nadejdzie jutro”, który łączył nowoczesność z dziesiątkami nawiązań do bondowskiej klasyki i kończył erę Pierce’a Brosnana w roli agenta 007. Dziś jesteśmy właściwie w podobnym miejscu. Oto przed nami kolejny kamień milowy w numeracji serii – Bond 25. I oto znowu kończy się era kolejnego odtwórcy głównej roli – ostatecznie żegna się z rolą Daniel Craig. Aktor, który na przestrzeni 14 lat pięciokrotnie wcielił się w agenta 007.
Począwszy od bardzo mocno nawiązującego do realistycznej (jak na możliwości gatunku) prozy Iana Fleminga, czyli literackich początków Bonda, „Casina Royale”, które właściwie restartowało cykl, pokazując początki kariery Bonda w tajnych służbach, po „Spectre” z 2015 r., które było – niczym filmy z Rogerem Moore’m – zabawnym widowiskiem pełnym żartów, dystansu i nawiązań do bondowskiego dziedzictwa, dotychczasowe cztery filmy z Craigiem dały pełne spektrum możliwości serii.