Lauren S. Hissrich, showrunnerka, czyli twórczyni serii, studziła oczekiwania. Serial nie unieważnia książek Sapkowskiego i gier CD Projekt RED, tylko jest kolejną interpretacją tej historii, przenosi ją w inne medium. Dopowiadamy, uzupełniamy luki, dokładamy nowe perspektywy. W skrócie: „Siądźcie i po prostu pozwólcie się nam rozerwać”.
„Wiedźmin” ze średniej półki
„Wiedźmin” Netflixa jako rozrywka może się sprawdzić. Choć nie jako rozrywka z najwyższej półki, a co najwyżej ze średniej. Nie brak tu ładnych kadrów, magia też ma fajne momenty na ekranie, zwłaszcza ekspresowe zmiany krajobrazu via portale teleportacyjne robią wrażenie. Z potworów najlepiej wypadł ten pierwszy, najsłabiej zombiaki z finału, które raczej budzą śmiech niż zgrozę.
Nie bardzo niestety działają dopisane wątki, czyli opowiadane w serialu równolegle do historii Geralta z Rivii historie połączonych z nim mocą Przeznaczenia czarodziejki Yennefer z Vengerbergu i księżniczki Cirilli z Cintry. Hissrich dodanie ich tłumaczyła potrzebą postawienia kobiecych bohaterek na własnych nogach, a nie – jak jest rzekomo w oryginale – pokazywania ich przez pryzmat wiedźmina i w tle.