POLITYKA: – W jaki sposób powstały nagrody ZAiKS-u i czym są dla Stowarzyszenia?
EDWARD PAŁŁASZ: – Zamysł narodził się jeszcze we wczesnych latach 70., kiedy Stowarzyszenie znalazło się w trudnym położeniu. To był sposób zagospodarowania pieniędzy, których nie można było podzielić między autorów, oraz tych pochodzących z funduszu społecznego (3 proc. honorariów, co obecnie rocznie daje kilka milionów złotych). Obawialiśmy się po prostu, że władze peerelowskie zechcą nam te pieniądze odebrać. Postanowiliśmy więc skonsumować je społecznie, honorując twórców różnych dziedzin – od tłumaczeń literatury obcej i polskiej na języki obce po muzykę poważną i rozrywkową. Dla nas to był zresztą moment szczególny – ZAiKS wyszedł wtedy po raz pierwszy ze swoich kameralnych opłotków. Tadeusz Boy-Żeleński otrzymał honorowe członkostwo ZAiKS-u jako pierwszy jeszcze przed wojną. A nagrody zaczęto przyznawać z początku właśnie tłumaczom, chyba najmniej zauważanym spośród twórców. Jest w tym jakaś symbolika?
Coś nas musiało wyróżniać. ZAiKS od 1926 r. należy do Międzynarodowej Konfederacji Związków Autorów i Kompozytorów CISAC. To takie ONZ wszystkich zaiksów świata, gromadzi ich w sumie 230. Nawet gdy Polska Ludowa zerwała stosunki z Izraelem, my cały czas mieliśmy z tamtejszą organizacją dobry kontakt. Ale różniliśmy od całej rodziny CISAC-u, klimat polityczny w Polsce był inny. Ustrój realnego socjalizmu źle widział organizacje naszego pokroju – zarządzane zbiorowo, czyste kapitalistycznie. Szukaliśmy zaplecza twórczości, które nie jest rynkowe, bo nie podlega tantiemizacji. Stąd nagroda dla tłumaczy.
Jak wygląda proces zgłaszania kandydatów i jak wyłaniani są laureaci?
Procedura jest dość prosta. Wszystkie sekcje – w sumie trzynaście – zgłaszają kandydatów w ramach swoich specjalizacji. Nad kandydaturami dyskutuje potem zarząd ZAiKS-u, złożony z szefów poszczególnych sekcji i siedmiu osób wybieranych na walnym zgromadzeniu. Odbywa się głosowanie, następuje wymiana opinii, zdarzają się przetargi. Ustala się np. czy nagroda dla popularyzatorów polskiej muzyki rozrywkowej jest równoważna z nagrodą dla fotografików, czy one ze sobą jakkolwiek harmonizują. Ostateczny wybór zatwierdza Rada Stowarzyszenia, której przewodniczę – taki nasz senat.
W jaki sposób katalog nagród poszerzał się o kolejne kategorie?
Krok po kroku. Członkowie poszczególnych sekcji pytali: a dlaczego nagradzać tylko tłumaczy? Czemu nie wyróżniać tych, którzy popularyzują polską twórczość, np. muzykę współczesną czy rozrywkową? Staramy się doceniać różnych twórców w sposób, w jaki nikt ich dotąd nie docenił. No bo kto inny w Polsce przyznaje nagrody np. za utwory choreograficzne?
Czy członkowie ZAiKS-u są jakkolwiek faworyzowani, mają pierwszeństwo w otrzymywaniu nagród czy honorów?
Kategoria członkostwa gra raczej rolę przypadkową. Dyrygent Marek Moś, który otrzymał w zeszłym roku nagrodę za popularyzowanie muzyki współczesnej, nie jest członkiem ZAiKS-u. Tę samą nagrodę w 2007 r. otrzymał kompozytor Jerzy Maksymiuk, i on akurat jest członkiem Stowarzyszenia. Nie widzę w tym grzechu.
ZAiKS działa już prawie od stu lat. Jak się zmieniał?
W czasach PRL ZAiKS był postrzegany jako spadek kapitalizmu – twór samodzielny finansowo, zorganizowany wewnętrznie, niezależny od wpływów politycznych. Jedyny taki na wschód od Łaby. Paradoksalnie po transformacji zaczęło się go postrzegać jako zabytek komunistyczny.
Obserwowałem tę zmianę, bo byłem prezesem od 1988 r., między starym i nowym ustrojem. Wszystko wywróciło się do góry nogami. Nam jednak zależało, żeby utrzymać tradycję. I to mi się w całości, prawdę mówiąc, udało.
Co różni ZAiKS od innych organizacji tego typu?
Pewien specyficzny rys. Mamy sześć domów pracy twórczej w Polsce do dyspozycji autorów. W Konstancinie można było spotkać Tadeusza Różewicza pracującego nad kolejnym wierszem czy dramatem. W Zakopanem – Wisławę Szymborską. Mam w pamięci obraz z końca lat 50. z Krynicy Górskiej. Patrzę: siedzi Krzysio Penderecki. Co ty tu robisz? – pytam. Przyjechałem, bo tutaj mogę pisać – odpowiedział. On ma nadzwyczajną zdolność pracy w najmniej sprzyjających warunkach. Być może tu powstał jego „Tren – ofiarom Hiroshimy”. Albo kompozytor Zygmunt Mycielski. Pytam go raz: Co to za nuty? Pokazuje – „Ostatnia symfonia”. I rzeczywiście okazała się ostatnia. Ten obraz społecznej strony stowarzyszenia nie jest typowy dla podobnych organizacji. My ułatwiamy twórcom byt i umożliwiamy kontakt zupełnie różnorodnych postaci. Fotografik może się tu spotkać z naukowcem.
Dziś ZAiKS uczestniczy jako strona w dość poważnym sporze o charakterze technologicznym: o podatek od czystych nośników, czyli opłatę za urządzenia, które mogą służyć do kopiowania dzieł twórców.
Musimy pamiętać, że w zamyśle ustawodawcy – prawo autorskie spisano w 1994 r. – obowiązuje katalog nośników, które podlegają rekompensacie. A 20 lat temu nikt nie znał smartfonów i tabletów. To tylko uzupełnienie dotychczasowych zapisów, idące z duchem europejskiego modelu prawa autorskiego. ZAiKS ma narzędzia, żeby je egzekwować – 13 dyrekcji okręgowych i inspektorów, którzy sprawdzają, czy prawo autorskie jest respektowane. Mając tak silny aparat, potrafimy lepiej niż inne podobne organizacje ogarnąć tę całą publiczną przestrzeń.
Ale uderzacie w producentów nośników, którzy tylko dostarczają sprzęt, a gdzieś z boku całego zjawiska pozostają serwisy internetowe, które umożliwiają działanie piratom, często jeszcze pobierając za to opłaty.
To, że ktoś kradnie, nie oznacza, że i ja powinienem. Jeśli serwisy oferujące nielegalne treści są wszechwładne, to nie dlatego, że uznajemy to za prawidłowe, ale dlatego, że prawo bywa trudne do egzekwowania. Milion złotych dla wszystkich naszych organizacji dziennie – to szacunkowa suma, którą producenci sprzętu do rejestrowania są winni organizacjom broniącym praw autorskich. Raptem 12 procent z tej całej sumy należałoby się nam – chodzi o muzykę, utwory słowno-muzyczne, scenariusze. Reszta to wydawcy, wykonawcy, właściciele filmowych praw producenckich, aktorzy, autorzy dzieł naukowych skupieni w stowarzyszeniu KOPIPOL. Bo jeśli w kogoś uderzyło masowe kopiowanie, to przede wszystkim w nich. Ci autorzy nie mają żadnych wznowień.
Strona przeciwna w tych zmaganiach ukuła hasło „Nie płacę za pałace”. Tak się składa, że ZAiKS kupił ostatnio pałac w Janowicach. Co takiego w nim będzie?
Idea jest ambitna. Ale najpierw przypomnę, że odkupiliśmy od Skarbu Państwa na przykład ten budynek na Hipotecznej, przez nas zbudowany. Wawrzyniec Żuławski wynegocjował wtedy na forum CISAC-u, żeby pieniądze dla tych wszystkich Grahamów Greene’ów, którym nie chciało się do Polski przyjechać, by osobiście odebrać tu pieniądze, zjeść je, przepić lub kupić żonie futro (bo transfer finansowy został ucięty, a potem ograniczony do kwot symbolicznych), ZAiKS mógł wykorzystać dla celów społecznych, w tym na tego typu inwestycje. A jeśli warszawski Dom pod Królami, to czemu nie pałac w Janowicach? Wykorzystywać będzie trójkąt tworzony też przez potężne Centrum Pendereckiego w Lusławicach oraz ośrodek Paderewskiego w Kąśnej Dolnej. Władzom samorządowym podoba się pomysł, by powstało w Janowicach swego rodzaju studium sztuki.
Będą tam przyjeżdżać młodzi, zdolni, dobrze zapowiadający się artyści – i będzie kadra mistrzów muzycznych, filmowych, plastycznych, fotograficznych, choreograficznych. I będzie to miejsce wyposażone w przyzwoity aparat techniczny. Miejsce dla tworzenia różnych koncepcji multimedialnych – od słowa, przez dźwięk, po obraz. Taki Gesamtkunstwerk, jak to kiedyś wymyślił Wagner, ale w nowym wydaniu. I to by kształciło, pobudzało talenty. Promieniowało.
Ale najpierw trzeba zachęcić młodych autorów, by z tego korzystali. A napływ nowych członków organizacji wydaje się dziś mniejszy.
Znają państwo kogoś takiego jak Stanisław Soyka? Była zmiana ustrojowa. Powstała inicjatywa, żeby zgnoić ZAiKS, pochodząca od różnych drobnych producentów. I wśród tych, którzy zaciekle się przeciwko nam bili, był właśnie Staszek Soyka. Ale zmienił pogląd. Bo jeśli coś ma stabilne cechy, to może warto to budować, zamiast z tym walczyć? Jeśli kardynał Wojtyła oddał swoje utwory pod ochronę ZAiKS-owi, a nie niemieckiej Gemie? Jeżeli Sławomir Mrożek nigdy nie zrezygnował z naszej ochrony? A w dziedzinie wielkich praw – dzieł literackich, oratoryjnych – kontrolowanie eksploatacji tego utworu jest łatwe. Łatwiejsze niż w wypadku takiego Ryszarda Poznakowskiego, autora melodii utworu „Chałupy Welcome To”, któremu trudno by było zlokalizować wszystkie miejsca, gdzie jest grany. W wypadku wielkich praw wszystkie licencje ustala się z autorem – i obecność takiego Mrożka w naszej organizacji była dla nas dowodem na jej dobrą markę środowiskową.
Tylko co w takim razie z pokoleniem Doroty Masłowskiej?
Za komuny to było prostsze – trzeba było gdzieś należeć, bo inaczej człowiek był narażony na kłopoty. Wtedy np. w stanie wojennym, ZAKR poza oczywistymi w jego wypadku twórcami muzyki rozrywkowej nagle nabrał także Herbertów i Bryllów, bo wszyscy potrzebowali jakiejś legitymacji. Czy dziś takich potrzebuje? Oczywiście, ale ja bym tu nie widział kryzysu. Szczęśliwie doczekaliśmy prawdziwej demokracji i potrzeba stempla znika. A prawa tych, którzy są pod ochroną, jesteśmy zobowiązani chronić. Z bycia członkiem ZAiKS-u nie wynikają jakieś szczególne przywileje, prócz tego, że trzeba płacić składki. Można za to – jeśli przekracza się pewną wielkość inkasa – mieć ulgi w domach pracy twórczej. Sam działam na szczeblu egzekucyjnym od 1974 r. Od tego czasu mam tu ogląd od wewnątrz i mam wpływ na ten kształt. Trudno odtworzyć wspólnotowość, jaka była wcześniej, ale nasz najmłodszy członek, Ignacy Zalewski, kompozytor muzyki poważnej, ma 25 lat. I właśnie dla tych młodszych twórców atrakcyjne powinno być centrum w Janowicach.
A co jako działacz ZAiKS-u i kompozytor powiedziałby pan muzykom zarabiającym dziś w dużej mierze dzięki odtworzeniom utworów w serwisach streamingowych? Za granicą skarżą się na to, że honoraria z tego tytułu są mikroskopijne. Polskie stawki zostały wynegocjowane na wyższym poziomie?
Nie udzielę dokładnej odpowiedzi na to pytanie – mogę odpowiedzieć tylko per analogiam. Od jak dawna miałem okazję być uczestnikiem życia międzynarodowego w zakresie praw autorskich, wiadomo, że jeśli jakiś organizm nie ma w Stanach Zjednoczonych jakiegoś silnego reprezentanta broniącego jego interesów, to z USA pieniędzy nie wydobędzie. Bo tam od dawien dawna stosuje się uproszczoną, sondażowo-statystyczną metodę pomiaru wykorzystań danych utworów. My jeszcze prowadzimy dokładne rachunki. Fakt, że stosujemy inne metody, wynika z konieczności chronienia twórczości polskiej – potrzeby, żeby tę twórczość zlokalizować. Wszystkie państwa europejskie stosują pewne mechanizmy rekompensaty autorom krajowym.
Słowem: te różnice między bardzo popularnymi artystami a tymi mniej granymi, które w Ameryce są gigantyczne, u nas powinny być mniejsze? Tak, skala się u nas spłaszcza. U nich to prawdziwa piramida. Wszystko to, co jest warte kilka dolarów, leci do zwycięzców – tak jak w systemie wyborczym, gdzie partie, które nie dostały się do parlamentu, niejako oddają głosy tym, którzy wygrali. Problem związany ze streamingiem wydaje się nowy, ale sam typ pytań, żalów jest tak stary, jak dawno jestem w ZAiKS-ie.