Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Kultura

Zło nas fascynuje. Dreszczowiec „W labiryncie” na małym ekranie

Kadr z filmu „W labiryncie” Kadr z filmu „W labiryncie” mat. pr.
Donato Carrisi sam przenosi swoje powieści na ekran. Z włoskim twórcą rozmawiamy o jego dziełach oraz, jak się okazuje, powszechnej fascynacji złem.

BARTOSZ CZARTORYSKI: – Jest pan dość oryginalnym przypadkiem pisarza reżyserującego adaptacje swoich książek. Czy aby powieści nie są dla pana tylko środkiem do celu?
DONATO CARRISI: – Nie posunąłbym się tak daleko, bo książki zacząłem pisać na bazie scenariuszy, których nie chciano ode mnie kupić. Tak było chociażby z „Zaklinaczem”, moim debiutem. Nie udało mi się przekonać żadnego producenta do realizacji scenariusza i dopiero, kiedy powieść się sprzedała, zwrócono na tę historię uwagę. Dlatego obie te rzeczy wydają mi się powiązane i często słyszę od czytelników, że moje książki są filmowe. I odwrotnie. Sporo zależy tak naprawdę od pieniędzy. Niektórych książek nie da się przerobić na porządny film z powodu ograniczeń budżetowych. Ale myślę, że prędzej czy później wszystkie moje powieści trafią na mniejszy i większy ekran. Obecnie pracuję nad adaptacją serialową „Trybunału dusz”.

Czytaj też: Z kinem dookoła świata. Przegląd nowości VOD

Będzie pan również reżyserował?
Niektóre odcinki na pewno.

Powiedział pan kiedyś, że wyróżnikiem dobrej adaptacji jest wierność materiałowi źródłowemu, ale czy aby przypadkiem nie wyklucza to dialogu między dwoma dziełami?
Jak tylko skończę pisać książkę, z miejsca przystępuję do pracy nad scenariuszem pod kątem adaptacji. I nie powiedziałbym, że możliwość dialogu nie istnieje, przeciwnie, to ciągły przepływ myśli między jednym a drugim medium. Można powiedzieć, że kręcę film, pisząc pierwsze zdania książki, a później, kręcąc film, dopisuję książkę.

Reklama