Zawsze są trudne czasy
Rozmowa z Marcinem Świetlickim o nowej płycie Świetlików i pożegnaniach, które nimi nie są
JAREK SZUBRYCHT: – Zacznę od pytania, które przestało mieć walor wyłącznie grzecznościowego pustosłowia: Jak zdrowie? Jak znosisz izolację?
MARCIN ŚWIETLICKI: – Izolacja to dla mnie bardzo naturalny stan. Czuję się więc świetnie. Nie narzekam.
Na brak możliwości wyjścia do ulubionego lokalu oraz patrole podejrzliwie patrzące na spacerowiczów też nie?
Brak wyjścia do ulubionego lokalu – którym jest Baza przy Floriańskiej 15 w Krakowie – zrekompensuję sobie w dwójnasób albo w trójnasób, kiedy to wszystko się skończy. Patrole raczej zajmują się siedzeniem w radiowozach i opierniczaniem przez megafony bezdomnych stojących w kolejce po zupę. Dzisiaj za moim oknem było z pięć radiowozów na garstkę bezdomnych, policjanci upajają się swoimi głosami wzmocnionymi przez te szczekaczki, czują się wreszcie trochę artystami! A moje obecne życie nie różni się niczym od poprzedniego. Czytam, słucham, psa wyprowadzam. Tyle tylko, że narzeczona nie chodzi do pracy. Czyli jestem mniej samotny niż przed zarazą.
Skoro tak dobrze znosisz ten czas, może podpowiesz udręczonej większości, jak go przetrwać? Towarzystwo narzeczonej oraz psa – zanotowałem. Co czytasz i czego słuchasz?
Nigdy nie miałem zbyt wielkich roszczeń i oczekiwań. Większość ludzi ma. Niech więc odpowiedzi szukają w przekazie rządowym albo w internetowych poradnikach. Na pewno to ich wzmocni. Czytam książki, analogowo. Skończyłem zbiór opowiadań Škvoreckiego, zacząłem okrutną powieść Jamesa Ellroya „Burza”. Słucham odgłosów zza okna, zza ściany i płyt. Bardzo zróżnicowany repertuar, co popadnie.
Coś piszesz? Powstanie kolejny wiersz poświęcony Jarosławowi Gowinowi?
Kiedy zorientowałem się, że wszyscy pisarze piszą dzienniki czasu zarazy, wygłaszają swoje banalne przesłania przez internet itd.