Kuba Strzyczkowski, zapalony żeglarz, dostał w ręce ster dziurawej łajby. Załoga została zmuszona do zejścia z pokładu, nie ma kim robić audycji, słuchacze odchodzą. Dno i trzy metry mułu.
Wojna o Trójkę
We wtorek przed południem Strzyczkowski ma spotkać się z zespołem, przynajmniej tą jego częścią, która nie reperuje zszarganych nerwów na zwolnieniach lekarskich i nie odbiera zaległych urlopów. Misję ma jasną: przekonać swoje koleżeństwo do wycofania złożonych wypowiedzeń oraz powrotu na antenę Trójki. Doskonale wie, że powinien zacząć od symbolu, czyli od Marka Niedźwieckiego, oskarżonego publicznie przez eksdyrektora Trójki Tomasza Kowalczewskiego oraz szefową Polskiego Radia Agnieszkę Kamińską o manipulacje przy liczeniu głosów na Listę Przebojów. Jeśli uda mu się przebłagać „Niedźwiedzia”, by wrócił, może pociągnąć resztę.
Niedźwiecki jest znany z niechęci do wchodzenia na barykady i niewykluczone, że da się namówić do powrotu. Ale na pewno zdaje sobie sprawę, że ostatnie wydarzenia zostały przez zespół i słuchaczy potraktowane po prostu jak wypowiedzenie wojny i wielu z nich uważa, że choć teraz polityczni nadzorcy radia wzywają do rozmów pokojowych, to nie należy z nimi paktować za żadną cenę. Uważają bowiem, że PiS wyciąga rękę do zgody tylko na czas prezydenckiej kampanii, a jeśli Andrzej Duda utrzyma urząd, to śruba znów zostanie dokręcona. A Niedźwiecki i inni, którzy zdecydują się ponownie wejść na pokład, wyjdą na pożytecznych idiotów.