Śledząc biografię artystki rekonstruowaną w książkach i artykułach wspomnieniowych, można odnieść wrażenie, że legendą – albo lepiej: mitem – stała się Ewa Demarczyk już po swoim pierwszym występie w kabarecie Piwnica pod Baranami. W wydanej pięć lat temu książce Angeliki Kuźniak i Eweliny Karpacz-Oboładze „Czarny Anioł. Opowieść o Ewie Demarczyk” ten występ opisano jako „wydarzenie ulokowane zupełnie poza jakąkolwiek rutyną kabaretu, estrady czy teatru. Bo kiedy publiczność była pewna, że po serii komediowych skeczy i piosenkach z tekstami Leśmiana program wieczoru się skończył, błysnął reflektor. Na scenę wpadł Piotr Skrzynecki. Łamiącym się (ze wzruszenia?) głosem wykrzyczał: »Proszę państwa, proszę państwa! Miałem powiedzieć dobry wieczór, ale nie mogę. Nie mogę, proszę państwa, bo już czekam na to, co zaraz się wydarzy. Proszę państwa, przed wami wspaniała młoda śpiewaczka, która was zachwyci«”.
Dalej w książce czytamy, że „wyszła onieśmielona, nie umiejąca się ruszać, nie wiedząca, co zrobić z rękami, źle uczesana (…). W sukience szytej przez mamę”. Zaczęła od „Rebeki” Andrzeja Własta, potem był „Puchowy śniegu tren”, a na koniec „Czarne anioły”. A potem… „Kiedy skończyła, przez salę przebiegł szept: To niemożliwe. To jak wniebowstąpienie. To teatr. To cud. Był 24 czerwca 1962 r.”. Opis nader znamienny: nieznana nikomu, nieśmiała, nieobyta z wielkim światem dziewczyna, poddana swoistemu rytuałowi przejścia: brzydkie kaczątko staje się gwiazdą, o której zaraz będą pisać wszystkie gazety.
Jak wiele wskazuje, zadziałała moc scenicznej ekspresji, której głównym elementem był oczywiście głos – mocny, sugestywny. Profesorowie krakowskiej szkoły teatralnej, do której zdała w 1961 r.