Z powodu koronawirusa do sieci przeniosły się spotkania towarzyskie i autorskie, dyskusje, konferencje, festiwale i gale. Nic tak jednak nie ściąga przed ekrany, jak toczone publicznie wirtualne spory znanych osób.
Inba, bo tak się nazywa ta potyczka, to termin, który dobrze charakteryzuje specyfikę wirtualnych emocji. Kiedyś oznaczał „imprezę”, dziś oznacza, że gdzieś się dzieje, tli, o czymś żywo się dyskutuje, ktoś gdzieś się pokłócił, a reszta ten spór śledzi, komentuje albo tylko dopinguje. Dawniej powiedzielibyśmy mniej elegancko: gównoburza. W internecie, szczególnie w mediach społecznościowych, inba jest odpowiednikiem ogniska zarazy. Tyle że zakażonych nie da się łatwo odizolować, a wirus w sumie szybko odpuszcza i przenosi się dalej, w inne gorące miejsce sporu.
Polityka
42.2020
(3283) z dnia 13.10.2020;
Kultura;
s. 88
Oryginalny tytuł tekstu: "Inby nie na niby"