MARIUSZ HERMA: – Walkman, Pac-Man, Hello Kitty, Game Boy, anime, karaoke, tamagotchi, pokémon... według jakiego klucza dobrał pan japońskie pomysły opisane w książce?
MATT ALT: – Łączy je to, że je pokochaliśmy, mimo że wcale nie były nam potrzebne. Sięgaliśmy po nie, bo chcieliśmy – a nie musieliśmy. Dlatego pominąłem w książce np. zupki błyskawiczne czy hondę civic. Też podbiły świat, ale odpowiadały na konkretne problemy: jak się szybko posilić, jak zaoszczędzić na paliwie. W książce skupiłem się na tym, co nie było niezbędne – a często było wręcz niepotrzebne – ale zmieniło nie tylko nasze postrzeganie Japonii, ale w ogóle nasz sposób patrzenia na świat, wprowadzało nowy styl życia.
Czego najlepszym przykładem jest chyba walkman? Pisze pan o tym, jak zachwycił 28-letniego Steve’a Jobsa.
Na początku lat 80. dostał walkmana od samego założyciela Sony. Po powrocie do domu nawet go nie włączył, mimo że był wielkim fanem muzyki. Po prostu rozebrał urządzenie na części, by sprawdzić, jak firma zdołała pomieścić wszystkie komponenty w tak niewielkim urządzeniu. Znakomicie rozumiał, że walkman oznaczał coś nowego. Dotąd technologia kojarzyła się z czymś topornym, w najlepszym razie neutralnym emocjonalnie. Tymczasem walkman był cool. Przynosił nową modę. Przy pracach nad Macintoshem inspiracją dla Jobsa nie był IBM, lecz właśnie Sony. Walkmanem zafascynował się też Andy Warhol, w ogóle się z nim nie rozstawał.
Są jego zdjęcia z kolacji z Williamem S. Burroughsem, podczas której słuchawki miał cały czas na uszach.
Warhol rozumiał, że nie jest istotne, czego słuchasz przy pomocy walkmana – on sam nosił ze sobą głównie operę, bo „miło jest słyszeć Pavarottiego zamiast klaksonów”.