Nikt nigdy nie widział takiej budowy, nikt nigdy nie kopał takich wykopów. Szpadlami odwrócili całą ziemię na lewą stronę, a przy okazji domy, które tu stały. Fundamenty sączyły soki z gleby, filtrował je beton, a stalowe pręty wypijały je i wtłaczały w ściany. Dźwigi jak szkielety ptaszysk. (…) Cały kombinat żądał pracy” – czytamy w świetnym zbiorze opowieści „Bestiariuszu nowohuckim”. Autorka, debiutująca Elżbieta Łapczyńska, wraca do czasu wielkiej budowy miasta przyszłości i nowego człowieka.
Pojawia się coraz więcej książek o Nowej Hucie. Opowiadania z nominowanego do Paszportu POLITYKI zbioru „Halny” Igora Jarka rozgrywają się tam współcześnie. Jeden z bohaterów chodzi na osiedle Wandy, żeby popatrzeć na swoje dawne życie, żonę i syna, którzy nie chcą go znać. Na placu Centralnym próbuje sprzedać ciuchy po rodzicach, żeby mieć na flaszkę, a mieszka na końcu alei Róż, w mieszkaniu, które zamienił w melinę. Odwiedzamy z bohaterami rozmaite nowohuckie adresy.
W ubiegłym roku ukazała się też książka, która pozwala wędrować nie tylko po miejscach, ale też po literaturze i historii, czyli bogaty „Literacki przewodnik po Nowej Hucie” Anny Grochowskiej. Wyszły również ostatnio „Kobiety Nowej Huty. Cegły, perły i petardy” Katarzyny Kobylarczyk i historyczne opracowanie Agnieszki Chłosty-Sikorskiej „Między propagandą a rzeczywistością. Mieszkanki Nowej Huty w latach 1956–1970”.
Miasto socjalistyczne
Nowa Huta była projektem wymierzonym w stary, inteligencki Kraków. I na początku to były inne światy, które dzieliła przepaść. Pisał o tym choćby Bogusław Chrabota w książce „Gitara i inne demony młodości”. Świetlicki w utworze „Opluty” tak śpiewał o tej relacji: „Kraków i Nowa Huta – Sodoma z Gomorą – z Sodomy do Gomory jedzie się tramwajem”.