To mój nowy nałóg. Nie tylko mój. Przez ostatni rok to uzależnienie ogarnęło cały świat. Co rano zaczynam odczuwać „głód” tuż przed 10.30. Zaczynam wtedy nerwowo zerkać na zegarek. Ale nie wchodzę od razu do internetu, bo wiem, że jeszcze za wcześnie, nie dostanę jeszcze mojej codziennej dawki. Za to wgapiam się we wskazówki. Już czy nie już?
Mógłbym w sumie już sprawdzić na telefonie, ale poznałbym tylko liczbę zajętych łóżek szpitalnych i respiratorów, którą Ministerstwo Zdrowia podaje o godzinie 10.00. Te informacje były ekscytujące, ale mniej więcej rok temu na samym początku pandemii. Dziś nikogo to już nie obchodzi. Oczywiście poza profesjonalistami ze służby zdrowia. Tych liczb się nie zapamiętuje i o nich się nie rozmawia. To jak w czasach przedpandemicznych muzyczny support przed koncertem prawdziwej gwiazdy, czyli ta część wieczoru, na którą można się spóźnić albo w czasie której można pójść po piwo.
Wszyscy czekają na to, co będzie później, na następne liczby, które będą podane.
Podejrzewam, że ich klikalność jest wyższa nawet od plotek o celebrytach, a oczekiwanie na nie równie wielkie, jeśli nie większe niż na losowanie lotto. To losowanie w dodatku jest codziennie, a nie tylko trzy razy w tygodniu. Tym łatwiej można się uzależnić.
To też trochę hazard, gra w ruletkę. Jak hazardziści (z tą różnicą, że tylko w myślach) obstawiamy, co wypadnie, jaki będzie wynik, a potem konfrontujemy go z liczbami, które podają lub raczej padają.
Nie ma tylko wygranej jak w kasynie, ale też nie można stracić oszczędności całego życia.
A może wygraną jest samo to, że te statystyki nie obejmują nas samych?
W czasie pandemii pytanie „jak dziś?” nabrało nowego znaczenia. Wiadomo, że na pewno nie chodzi już o pogodę, samopoczucie czy smog.