Ta historia jest ciekawa również dlatego, że pokazuje, jak zrodzone w czarnych gettach amerykańskich aglomeracji zjawisko subkulturowe może się przekształcić w ponadgraniczną modę młodzieżową. Jak może trafić do Polski, zyskując przy tej okazji lokalną specyfikę, i w efekcie stać się obiektem zainteresowania polityków. O okolicznościach i przyczynach tego procesu opowiada książka kulturoznawcy Piotra Majewskiego „Rap w służbie narodu. Nacjonalizm i kultura popularna”.
„Afroamerykańska kultura hiphopowa zaoferowała polskiej młodzieży zestaw symboli i przedmiotów, które zaczęły być przez nią przetwarzane w nieograniczonej liczbie kombinacji – pisze Majewski. – Ludzie konstruujący polską wersję kultury hip-hopu zaczęli nadawać im nowe znaczenia, odwołując się do własnych doświadczeń i lokalnego kontekstu społeczno-kulturowego. Przede wszystkim polscy raperzy tworzyli wielowarstwowe opowieści o konsekwencjach transformacji, które w pewnym stopniu poruszały podobne tematy i problemy zajmujące raperów afroamerykańskich, doświadczających efektów »konserwatywnej rewolucji«”.
W pierwszej dekadzie III RP cała pierwsza fala polskiego hip-hopu, włącznie z tzw. rapem ulicznym, chętnie eksponowała w swoich przesłaniach wątki skrajnej niesprawiedliwości społecznej, braku perspektyw dla środowisk spoza grup uprzywilejowanych, powszechnej przemocy, korupcji i załgania wśród polityków. Taki obraz świata można znaleźć nie tylko w tekstach reperów wywodzących się z ubogich rodzin – jak Peja – ale też, co podkreśla Piotr Majewski, tych, których rodzice „byli beneficjentami nowego systemu ekonomicznego i przemian politycznych”. Można zatem mówić, że antysystemowy dyskurs stał się jednym z atrybutów rozpoznawalności całej sceny.