Dla polskich fanek (i fanów) wszystko zaczęło się o 15.30 w środę, 6 września 1995 r., gdy stacja Polsat bez większego rozgłosu wyemitowała pierwszy odcinek serialu. Jego bohaterką była Usagi Tsukino, gimnazjalistka ze współczesnego Tokio. Nieco leniwa – od nauki wolała gry na automatach i oglądanie telewizji, skora do płaczu – nie nadawała się zbytnio na wzór do naśladowania. Ale poza tym pełna empatii – dzięki której uratowała czarną kotkę dręczoną przez chuliganów. Okazało się, że zwierzę nie tylko potrafi mówić, ale też budzi w dziewczynie skrywaną moc, zwyczajna czternastolatka mogła zmienić się w magiczną wojowniczkę Sailor Moon – po polsku tytułowa „Czarodziejka z Księżyca” – i walczyć z zagrażającym ludzkości demonicznym Królestwem Ciemności. Brzmi to wszystko niezbyt mądrze, nie dziwi więc, że wielu widzów odbiło się od serialu na poziomie opisu i do dziś nie wiedzą, na czym właściwie polegał ten fenomen.
Od Godzilli do jazdy na lodzie
Żeby zrozumieć, skąd właściwie wzięła się „Sailor Moon”, trzeba poznać historię japońskiej popkultury. W telegraficznym skrócie: wszystko zaczęło się od „Godzilli”. Klasyk o wielkim potworze (granym przez aktora w gumowym kostiumie) depczącym po miniaturowych makietach zainspirował kolejne filmy i seriale o pojedynkach fantastycznych stworzeń (zwane tokusatsu). Obok potworów występowali w nich kosmiczni nadludzie (gigant Ultraman) czy wielkie roboty, pilotowane przez grupę młodych wojowników (cykl „Super Sentai”, na Zachodzie znany w amerykańskiej wersji jako „Power Rangers”). Żeby odróżnić jedną grupę od kolejnej, często ich strojom przewodził jakiś motyw – dinozaurów czy ninja. Ważnym elementem japońskich seriali o superherosach stała się transformacja („henshin”).