Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Kultura

Jestem z miasta

© Wojciech Druszcz © Wojciech Druszcz
Powiedzmy to sobie szczerze: prawdziwe kobiety bywają dziś ciekawsze niż polska literatura popularna, która próbuje je opisać.
Zacznijmy od miejsca, w którym toczy się akcja powieści naszych popularnych autorek. Ich bohaterki nie mieszkają ani byle gdzie, ani byle jak: mężatki żyją zazwyczaj w pięknych domach. Kobiety niezamężne w luksusowych apartamentach. Najskromniejszy żywot wiodą studentki, które na spółkę z kilkoma osobami wynajmują mieszkania. Warunki pozostają jednak godziwe, każda ma swój własny pokój, który w tempie ekspresowym urządza zgodnie z własnym gustem i charakterem.

Poza wielkością i urodą domu równie ważne jest to, gdzie on się znajduje, ponieważ kobiety lubią żyć tam, gdzie można zażyć kultury, ale też pójść do wykwintnej restauracji czy do klubu. Na przykład w „Ich dwojgu i Julii” Zofii Mossakowskiej pewna nieźle wykształcona żona zażywa metropolitarnej kultury, uczęszczając z mężem do opery, w której ma wykupiony abonament. (Kiedy w ich związku zaczynają się kłopoty, abonament wykorzystuje inna pani). W „Czarodziejce Małgorzaty Wardy bohaterowie są tak wrażliwi na sztukę, że sami tworzą awangardową bohemę artystyczną, słuchającą zapamiętale… zespołu Kult.

Syndrom blondynki

Zdając sobie sprawę z licznych możliwości, jakie daje mieszkanie w mieście, trzeba pamiętać o tym, że ma ono również wady, a jedną z nich jest ruch drogowy. Daje się on we znaki między innymi redaktor naczelnej brukowca w „Syndromie starszej siostry” Malwiny Chojnackiej, która w porze szczytu zalicza samochodową stłuczkę, spiesząc się naturalnie na ważne spotkanie. Podobne przeżycia ma Judyta w najnowszej powieści Katarzyny Grocholi „A nie mówiłam!”, z tym że ta pod względem pecha bije resztę o kilka długości, wjeżdżając przez nieuwagę w samochód swojego eksmęża, któremu akurat wtedy towarzyszy najnowsza flama.

Polityka 10.2007 (2595) z dnia 10.03.2007; Kultura; s. 64
Reklama