Poniższy tekst ukazał równo dwa lata temu, 20 lipca 2021 r.
W dzisiejszej gorącej debacie o „kulturze unieważniania” warto pamiętać o historii. Książkowe wspomnienia Sinéad O’Connor nie pozostawiają wątpliwości, że ją unieważniono całkiem skutecznie.
W październiku 1992 r. Sinéad O’Connor była gwiazdą pierwszej wielkości. Jej wersja ballady „Nothing Compares 2 U” od kilkunastu miesięcy trafiała na szczyty list przebojów w większości krajów zachodniego świata. Irlandzka wokalistka miała 25 lat, zbierała nagrody Grammy, w praktyce nie opuszczała Ameryki i nie znikała z mediów. Zapraszali ją wszędzie. Na przykład do programu „Saturday Night Live” w NBC, gdzie miała wystąpić, oczywiście na żywo, śpiewając a cappella poruszające „War” Boba Marleya w wersji poświęconej przemocy wobec najmłodszych.
Na próbie przed kamerą trzymała fotografię zabitego przez policję brazylijskiego dziecka – tak, by kamerzysta wiedział, że w odpowiedniej chwili trzeba ustawić ostrość na jej ręce. „Wszyscy są zadowoleni. Martwe dziecko gdzieś daleko od nich to przecież żaden problem” – komentuje w autobiograficznej, wydanej właśnie na anglosaskim rynku książce „Rememberings: Scenes from My Complicated Life” (Wspomnienia: sceny z mojego skomplikowanego życia).
W zanadrzu miała jednak – jak wiemy – gest bardziej obrazoburczy. Rzecz zbiegła się bowiem w czasie z kolejną rewizją stosunku O’Connor do Kościoła. Poruszona była lekturą o dziejach katolicyzmu w głośnej wtedy książce „Święty Graal, święta krew”, a zarazem docierały do niej prasowe doniesienia o wykorzystywaniu dzieci przez irlandzkich księży, ignorowane przez policję i biskupów.