Kontrowersyjność tego werdyktu, żyrowanego nazwiskiem przewodniczącego jury Spike’a Lee, czarnoskórego buntownika i niekonwencjonalnie myślącego artysty, da się porównać z wrzawą i początkowym niezrozumieniem, gdy ogłaszano, że zwycięzcami nobliwego, canneńskie konkursu są „Pulp Fiction” Quentina Tarantino czy „Dzikość serca” Davida Lyncha. Wtedy też mówiono o barbarzyńskiej pomyłce i niezasłużonych laurach dla ludzi, którzy rozsadzają mainstreamowe kino w niewyobrażalnie brutalny sposób, a przecież docenić należało Kieślowskiego z „Trzema kolorami. Czerwonym” czy jakiekolwiek inne dzieło uznanego mistrza.
Czytaj także: To będzie super-Cannes po długiej przerwie. „Kino nie umarło”
„Tytan” Julii Ducournau – oryginalny, szokujący, nowatorski
Po latach widać, że te odsądzane od czci i wiary filmy przetrwały, a nawet weszły do kanonu, i nikogo specjalnie nie dziwi, że inspirują nowe pokolenia. Czy podobnie będzie z „Tytanem”, tego nie wiem, jedno wydaje się pewne. Był to najbardziej oryginalny, szokujący, nowatorski film, jaki pokazano w tym roku na Lazurowym Wybrzeżu. Na jednych połączenie kiczu, taniego science-fiction, horrorów klasy B zmieszanych z ideologią LGBT oraz doprowadzoną do absurdu filozofią gender nie zadziała, innym wyda się rewolucyjne i olśniewająco piękne.