Ciemność domaga się jasności
Kenneth Branagh, autor „Belfastu”: Ciemność domaga się jasności
JANUSZ WRÓBLEWSKI: – Czarno-biały, kameralny film o wojnie religijnej w Irlandii Północnej i dzieciństwie spędzonym w protestanckiej rodzinie robotniczej, która decyduje się wyjechać z kraju, święci triumfy na całym świecie, to pana dziwi?
KENNETH BRANAGH: – To mój najbardziej osobisty projekt. Nie dawał mi spokoju przez 50 lat – odkąd w wieku dziewięciu lat razem z rodzicami uciekłem z Belfastu. Akty przemocy wywołane podziałem wyspy na katolickie i irlandzkie Południe oraz protestancką i brytyjską Północ trwały tam jeszcze przez trzy dekady, aż do zawarcia porozumienia wielkopiątkowego w 1998 r. W domu o tym się nie rozmawiało. Może z lęku, żeby nie pogłębiać traumy. Moi rodzice uważali, że obnoszenie się z cierpieniem to grzech i nie należy tego robić. Woleli myśleć, że wszyscy mają gorzej od nas. Lockdown podziałał na mnie tak, że siadłem przy biurku i zacząłem w końcu porządkować tę historię. Dopiero entuzjastyczna reakcja rodzeństwa przekonała mnie, że może powinienem nakręcić o tym film. Mój starszy o pięć lat brat Bill śmiał się, że niektóre sytuacje, które przytrafiły się jemu, przypisuję sobie. No, ale jak się dzieliło z nim łóżko przez pierwsze 12 lat mojego życia, to trudno się dziwić, że granice pamięci mamy płynne.
Narracja prowadzona jest z perspektywy dziecka, które nie do końca chwyta polityczne niuanse. I nie jest to epopeja hollywoodzka, choć ostatnio często je pan realizuje, grywając już po raz drugi detektywa Herkulesa Poirota.
Po ekranizacjach kryminałów Agathy Christie „Morderstwo w Orient Expressie” i „Śmierć na Nilu” ucieszyłem się, że będę miał okazję reżyserować gatunkowo coś odmiennego. Po „Thorze” też nie zostałem przy kinie superbohaterskim.