Bo to zdradliwe role są
Bo to zdradliwe role są. Tomasz Włosok o „Piosenkach o miłości”
JANUSZ WRÓBLEWSKI: – Czyją biografię oglądamy w „Piosenkach o miłości”?
TOMASZ WŁOSOK: – Umówiliśmy się, że nie będziemy tego zdradzać.
Chodzi o pana?
Ciekawe, że pan tak pomyślał.
Tak jak bohater filmu, ambitny muzyk na dorobku, pan też jest człowiekiem rozrywkowym. Pana ojciec również spełnia się w biznesie. Dawniej niektórzy mówili, że nie nadaje się pan do tego zawodu. Więc trochę zbieżności jest.
Drobnych. Wolnym duchem rzeczywiście byłem. Ale moje relacje z ojcem nigdy nie były toksyczne. Co do aktorstwa, faktycznie odradzano mi ten fach. Bazowaliśmy na konkretnym życiorysie, co nie znaczy, że filmowy Robert, okradający swoją dziewczynę z pomysłów, to ja.
Stany niemocy twórczej nie są panu bliskie?
Często dopada mnie myśl, co będzie, gdy dojdę do ściany, poczuję blokadę, a ludzie zorientują się, że szeroki wachlarz umiejętności mi się skończył. Boję się tego. Bycie aktorem nie różni się zbytnio od sztuczek wykonywanych przez iluzjonistę. Posługujemy się wyobraźnią, mądrością życiową, inteligencją. Manipulujemy tymi zasobami, by oszukać widza, tworząc jakąś fikcję. Im bardziej widz dostrzega szwy, tym mniej czuje się zaskoczony.
Każdy artysta marzy o zaskakiwaniu, pokazaniu się w nowej masce. Skąd pan czerpie na to energię?
Z życia. W szkole teatralnej pewna pani profesor dzieliła ludzi na mądrych życiowo i tych, co czytają książki. Chociaż staram się nie zapominać o lekturach, zawsze kieruję się intuicją i doświadczeniem zapisanym w sercu.
Eliminowanie konkurencji, rywalizacja w sztuce to norma. Ona też pana nakręca?
Wyścigu szczurów nie lubię, niestety biorę w nim udział.