Przyjechała do Polski na promocję „Planety Piołun”, dzień przed wybuchem wojny, z podręczną walizką i bez laptopa, bo za trzy dni miała być w domu w Kijowie. Kiedy spotykam Oksanę Zabużko we Wrocławiu, miesiąc po wybuchu wojny, nadal ma ze sobą dwie sukienki i jeden płaszcz. Musiała się tylko postarać o komputer – pisze nową książkę, w której stara się wyjaśniać konteksty wojny.
JUSTYNA SOBOLEWSKA: – Świat nadal nie rozumie i jest zaskoczony tym, co się dzieje, jak teraz zdjęciami z Buczy. Pani z dnia na dzień stała się dla nas stałą komentatorką tych wydarzeń.
OKSANA ZABUŻKO: – Trzeba ciągle wyjaśniać, czym wojna okazała się dla Ukraińców i dlaczego Ukraińcy byli przygotowani na sprzeciw, na stawianie oporu na taką skalę. Świat był przekonany, że to potrwa jakieś trzy lub cztery dni. Po tych trzech dniach, kiedy już miałam być w domu, a loty zostały odwołane, byłam w jednym towarzystwie w Warszawie, gdzie mówili o zagrożeniach dla Polski, o tym, jakie decyzje mają podjąć unijni politycy w Brukseli i w Warszawie. No i tu pada zdanie, że „kiedy Kijów upadnie, to przecież będziemy znów tu w Polsce jak w 1939 na koniu i z szabelką”. I wtedy słyszę siebie mówiącą zmienionym głosem, od którego wszyscy natychmiast milkną: Kijów nie upadnie!
Wojny nie widziałam, ale wciąż jeszcze mogę żywić złudzenie, że mam najdłuższą w życiu promocję książki. Mogę podtrzymywać w sobie to poczucie, że jednak coś robię dla kraju – tłumacząc sytuację – coś robię dla zwycięstwa, i to ucisza moje poczucie winy, że jestem tu, a nie pod bombami, że śpię w czystych prześcieradłach, a nie gdzieś tam w piwnicy pod sypiącym się na głowę tynkiem. Ale mimo wszystko to zupełnie inne doświadczenie, gdy nie wiesz, kiedy będziesz mogła wrócić.