A cały świat zastanawia się, co siedzi w łysej głowie jednego człowieka i z jego zniekształconych botoksem rysów twarzy próbuje odczytać swoją przyszłość.
Na pewno historycy będą kiedyś szczegółowo analizować i opisywać ten czas, a dzieci w szkole wkuwać przed klasówkami nazwiska: Putin, Zełenski, Biden. Ta wojna będzie dla nich równie abstrakcyjna i trudna do wyobrażenia jak dla nas przed 24 lutego. No chyba że rozleje się na cały świat, wtedy być może nie będzie już co zbierać ani tym bardziej opisywać. Bo jak odpowiedział Albert Einstein na pytanie, jaka broń zostanie użyta w następnej wojnie światowej: „W następnej nie wiem. Ale wiem, jaka broń będzie użyta w jeszcze następnej. Patyki i kamienie”.
Ale zanim cofniemy się w rozwoju o 2 tys. lat, pomyślałem, że może warto utrwalić kilka obrazków, drobnych obserwacji i portretów uchodźców, których jako wolontariusz poznałem na Dworcu Centralnym. To byli zwykle ludzie nagle wyrwani ze swojego środowiska – z domu, z pracy, ze studiów – najczęściej z jedną walizką i telefonem w ręku. Dobrze zapamiętałem dwóch Hindusów, inżynierów z Charkowa, którym udało się po ośmiu dniach podróży dojechać do Warszawy. Jeden był wysoki, dobrze zbudowany i brodaty, a drugi niski, w okularach i z brzuszkiem. Obaj w szoku, opowiadali o wojnie ze swojego „zawodowego”, inżynieryjnego punktu widzenia. – Ile czasu i pieniędzy zabierze odbudowa zbombardowanej infrastruktury?! Nie do wyobrażenia! – Te wszystkie zniszczone budynki, mosty, tory…
Zamartwiali się tym, kiedy wiozłem ich na nocleg do hali Expo na Modlińskiej. Po drodze pokazałem im centrum Warszawy. Wiedziałem, że jutro po południu pojadą dalej (autobusem do Paryża, a potem do Porto, gdzie ten niższy, w okularach, ma brata) i pewnie już nigdy tu nie wrócą.